https://www.rp.pl/apps/pbcsi.dll/storyimage/RP/20200529/KULTURA/200529158/AR/0/AR-200529158.jpg?imageversion=Artykul&lastModified=
Jerzy Pilch (1952-2020)Fotorzepa/Piotr Guzik

Jerzy Pilch: mistrz w sensie ścisłym

by

Jerzy Pilch (1952-2020) pisarz, felietonista, dramatopisarz, scenarzysta - był także jedną z najbarwniejszych postaci życia kulturalnego.

Swoje książki tworzył tak jak życie: oparte na wyniesionej do rangi mitu rodzinnej Wiśle oraz swojej luterskości. A był przecież autorem sztuki “Narty Ojca Świętego” o Janie Pawle II zamówionej przez Teatr Narodowy.

- Synu, to, że ja luteranin piszę, a teraz mówię o polskim katolicyzmie, to jest mój osobisty gest ekumeniczny – mówił mi. - W moim przekonaniu Wojtyła daje też polskiej literaturze i sztuce jedyną w dziejach szansę swoistej uniwersalności. Słynne jest zdanie Kisiela, że na specjalnej opiece Matki Boskiej Polska niespecjalnie wychodziła. No, ale na obecności polskiego papieża wychodziła fantastycznie, wszyscy zaznawaliśmy cudów. Wybór - cud. Pierwsza pielgrzymka - cud. Wezwanie Ducha - cud. Upadek systemu - cud. Ucztowaliśmy w cudach i teraz po uczcie jest trudniej.

Pierwszą pielgrzymkę Jana Pawła II do kraju w 1979 r. Pilch przyrównał do zwycięskiego dla Polski mundialu. Nikogo to nie dziwiło: pisarz był zagorzałym fanem futbolu, przede wszystkim Cracovii.

Wszechstronność

Ewangelickość to był korzeń jego odrębności, która wyrastała z lektury Biblii, leżącej na jego biurku, podczytywanej codziennie, emanującej na całe pisarstwo, tworzące styl - plastyczny, wręcz staropolski, zasadniczy w “sensie ścisłym”, by użyć jego ulubionego zwrotu.

Nauki konfirmacyjne, obecność pastorów w rodzinie – to wszystko były ważne fakty biograficzne. "Nie chcę maniakalnie zanudzać, ale żyletki w naszym protestanckim domu też były protestanckie" - napisał w jednym z felietonów.

A dziś bardziej niż kiedykolwiek zdajemy sobie sprawę, że tak zmitologizował siebie i swoją rodzinę, że zyskała wymiar niemal biblijny, w tym sensie, że tak jak bohaterowie “Biblii” – reprezentowała wszystkie cnoty i grzechy ludzkości, przede wszystkim zaś jej bogactwo. Dlatego Pilch miał prawo pisać jak patriarcha. A jednocześnie był autoironiczny. Zmitologizował przecież na równi z rodziną także nałogi - “chlanie i baby”.
Innym jego uzależnieniem była wszechstronność. Kogo nie poruszył scenariusz “Żółtego szalika” z kreacją Janusza Gajosa? “Spis cudzołożnic” przeniósł na ekran Jerzy Stuhr. “Pod Mocnym Aniołem” – Wojciech Smarzowski. “Wiele demonów” wystawił w teatrze Mikołaj Grabowski. “Marsz Polonia” – Jacek Głomb. Każdy chciał z niego czerpać. To on jako pierwszy z pisarzy namaścił Dorotę Masłowską.

Babka

- Gigantyczny wpływ miała moja świętej pamięci babka – mówił “Rz”. - Chodzi mi o jej osobowość i o jej umysł. Przeżyłem świadomie, już jako dorosły człowiek, 20 lat w jej towarzystwie, rozmawiając z nią, słuchając jej, ile razy byłem w Wiśle. A jej doświadczenie było przede wszystkim doświadczeniem niestabilności politycznej. Z racji swego urodzenia w 1906 roku zdążyła przeżyć Austrię, dwa razy Czechów - w dodatku te ruchome granice niekiedy przechodziły prawie przez nasze podwórze - dwudziestolecie międzywojenne, Niemców, no i Bolszewię, jak to ona mówiła. Dożyła jeszcze wolnej Polski. Zawsze była w niej otwartość, ciekawość świata.

W “Dzienniku” pisał: “Nasz dom w centrum Wisły to nie było siedlisko posępnych lutrów, lutrów tak posępnych – nie"  pisał w “Dzienniku” – „Wszyscy domownicy mieli dar karykaturalnego wymiaru życia, skłonność do szyderstw i wykpiwania bliźnich". Jednocześnie uważał się za całkowite zaprzeczenie swej babki – strażniczki domowej powagi, przy której – jak zauważał – Schopenhauer był po prostu śmieszny.

W domowej bibliotece w Wiśle, oprócz ukochanego „Robin Hooda", przyszły autor „Wyznań twórcy pokątnej literatury erotycznej", za które dostał Nagrodę Fundacji Kościelskich, znajdował dzieła Ignacego Sewera piszącego m.in. o pozowaniu nago wiejskiej dziewuchy z Bronowic młodopolskiemu malarzowi. Ideałem prozy stała się „Lalka" Prusa, poezji zaś – „Liryki lozańskie" Mickiewicza.

Tylko psychoanalityk może rozwikłać kompleks zdarzeń związanych z ojcem, który był kierownikiem klubu kulturalno-oświatowego Akademii Górniczo-Hutniczej. Wśród jego gości był Bogumił Kobiela, który zaprosił małego Jurka do swojego występu jako statystę. Usłyszał wtedy, że będzie wybitnym aktorem albo żadnym. Scenarzysta „Żółtego szalika" z kreacją Janusza Gajosa zagrał po latach w filmie „Wtorek" z Shazzą i Pawłem Kukizem.

Ojciec miał aspiracje pisarskie i imponowało mu towarzystwo artystów. Prowadził dziennik i napisał jedno opowiadanie. Synowi ewidentnie zazdrościł. Starał się w nim krzewić męskość, której symbolami miał być nóż fiński i piłka nożna. „Zasady partnerskie polegały na tym, że w każdej chwili mógł mi dołożyć, cieplarniane warunki – to samo" – wspominał Pilch. Dzieci bito wtedy pasem powszechnie. Ojciec był fajny, bo pracując w Krakowie, w domu bywał gościem. Wspólnego mieszkania rodzice nie przetrwali. Kiedy matka była chora, ojciec urągał: „Pamiętaj, jeśli umrzesz, to jutro się ożenię". Rodzice przyjmowali pisarskie wprawki syna z dystansem, a literatura miała być pomnikiem wystawionym ludzkości. Również w Wiśle sceptycznie traktowano ironiczne pisanie na temat małej ojczyzny. Dopiero nagrody, w tym Nike, zagwarantowały zadziwiająco liczne propozycje przyjaźni.

Gomułka i Urban

Polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim razem z Pilchem studiowali Bronisław Maj, Bronisław Wildstein, a nawet Lesław Maleszka. Inni koledzy Marian Stala i Tadeusz Słobodzianek weryfikowali pisarskie próbki. Do książkowego debiutu przyczynił się Zbigniew Mentzel.

Drugim uniwersytetem okazał się „Tygodnik Powszechny" z jego tuzami – Jerzym Turowiczem, Jackiem Woźniakowskim, Krzysztofem Kozłowskim, Mieczysławem Pszonem.

Często zakorzeniał się w przeszłości PRL."Gdy ojciec i pan Trąba postanowili zabić I sekretarza Władysława Gomułkę‚ panowały niepodzielne upały, ziemia trzeszczała w szwach‚ rozpoczynała się udręka mojej młodości..." – tak zaczął  "Tysiąc spokojnych miast".

“Marsz Polonia” był inspirowany twórczością Tadeusza Konwickiego. Obaj autorzy pochodzili z prowincji i dla obu stanowiła ona wzorzec świata. W którymś momencie życia obaj pojawili się w Warszawie i dla obu była ona miejscem nie do końca przyjaznym. Miejscem próby.

Główny bohater powieści zostaje zaproszony na „całodzienny – z wolna przeradzający się w orgię – raut” do posiadłości Beniamina Bezetznego, czyli Jerzego Urbana. Spotyka byłych przywódców komunistycznych z generałem Jaruzelskim, niezrealizowanych liderów „Solidarności”, podejrzanych dziennikarzy, gwiazdy estrady...

-Tadeusz Konwicki to jeden z moich pisarzy, myślę, że o wiele więcej dla mnie znaczący niż cały Hrabal i wszyscy inni Czesi - mówił Pilch. - Od Warszawy, w której od paru lat mieszkam, znacznie dla mnie intensywniejsza jest ta Warszawa, którą przeczytałem u Konwickiego. Pamiętam okoliczności lektur jego książek: "Nic albo nic", kupionej w księgarni w Wiśle i czytanej w upał na strychu u mojej babki; całodziennej wędrówki po Krakowie w poszukiwaniu "Kalendarza i klepsydry", kiedy w końcu tuż przed godziną 19 całkowicie wyczerpany i zrozpaczony dotarłem do ostatniej krakowskiej księgarni na ulicy Starowiślnej i litościwa pani, widząc, w jakim jestem stanie, sprzedała mi jakiś tajny, podobno przeznaczony dla biblioteki egzemplarz; nie mówiąc już o innych tytułach, takich jak przeczytany w jedną noc na Prokocimiu, "Kompleks polski", drukowany w "Zapisie".

Niedocenioną książką było “Wiele demonów”. Zwracał  uwagę wątek metafizyczny, który wyraża się w motywach horrorowo-sensacyjnych, bo powieść da się czytać na wielu poziomach. Zaginięcie jednej z córek pastora Mraka otwiera furtkę do tajemniczej rzeczywistości, w której życie miesza się ze śmiercią, religijność z erotyzmem, przyziemność z wiecznością.

W stronę Parkinsona

Gorzała, jak mówił, była jednym z jego wielkich tematów. Przewijała się przez wiele książek. Przez “Miasto utrapienia”, które kończył na odwyku i “Pod Mocnym Aniołem”.
Tłumaczył: „Jak miałem czterdzieści kilka lat, to byłem – jak mówi Tołstoj – niestrudzony (...). Wiodłem życie raczej nieuporządkowane, życie bohaterów Rotha. Paradoks jest taki, że póki masz te czterdzieści, pięćdziesiąt lat, to uprawiasz złe życie i nic ci nie przeszkadza. Dwadzieścia lat później jesteś chorym człowiekiem i rozumiesz dopiero wtedy, ile strat poniosłeś, ile krzywd wyrządziłeś i że większość tego była kompletnie niepotrzebna".

Alkoholizm uważał za ewidentnie chorobę narodową i systemową. Pijani byli stałym elementem pejzażu. O zgrozo, budzili wesołość. Pilch nie tyle chciał być pijany, ile zachowywać się jak pijany. Z czasem ważny był też ułański sznyt: „Największy klasowy nieśmiałek łyknie wina i budzi się w nim Don Juan, dziewczęta pół przerażone, pół zachwycone".

W życiu dorosłym alkohol oddzielał mężczyzn od trudów małżeństwa, stanowił paradoksalne schronienie. Tak zwany prawdziwy mężczyzna mógł wypić litr spirytusu. Do czasu. Pięciu klasowych kolegów Pilcha z Wisły zmarło z powodu alkoholu. Sam pisarz jeszcze w czasie studiów wolał iść na ciastka niż na kielicha. Zaczął do niego zaglądać podczas pracy uniwersyteckiej, której nie lubił.

„Alkoholizm często dotyka ludzi wrażliwych, którzy coś z tą wrażliwością muszą zrobić, żeby zaistnieć – mówię teraz o etapie początkowym, kiedy jeszcze się nad tym nie panuje" – tłumaczył.

Długo ukrywał picie. Późniejszy czas kwituje w mołojeckim stylu:„Raz Kuba Wojewódzki napisał, że jest Keithem Richardsem literatury polskiej".

Pilch uważa, że Bóg zesłał mu Parkinsona, by uratować od przedwczesnej śmierci. Przeszedł operację głębokiej stymulacji mózgu, miał wszczepiony w głowie rodzaj mózgowego rozrusznika. Po kolejnej elektronicznej korekcie parametrów, stracił głos. Nie poddał się jednak, tylko wymyślił, że najlepszą terapią dla niego będzie mówienie. Tak wpadł na pomysł wywiadu rzeki „Zawsze nie ma nigdy” z Eweliną Pietrowiak. Dyktował, co jest skądinąd pięknym nawiązaniem do tradycji Fiodora Dostojewskiego.

– Jestem okablowany: w głowę wmontowane mam dwie elektrody, przeze mnie przechodzą przewody, a baterię, którą za trzy lata trzeba wymienić, umocowaną mam pod obojczykiem – relacjonował.

Jego ostatnia proza Pilcha „Żółte światło” przypominała, że życie składa się ze złudzenia wieczności i z przerażającej utraty tego złudzenia.