"M jak miłość": gwiazda serialu postanowiła wyznać prawdę na temat choroby, na którą cierpi. Opisując swoją historię, zwróciła uwagę na konkretne objawy. Warto się z nimi zapoznać. Odpowiednio wczesne zdiagnozowanie choroby pozwoli na szybkie podjęcie leczenia. Jeśli je zlekceważysz, może być za późno.
Julia Wróblewska, gwiazda serialu "M jak miłość", zadebiutowała na ekranie w 2006 roku rolą w filmie Ryszarda Zatorskiego "Tylko mnie kochaj", gdzie zagrała u boku Macieja Zakościelnego. 21-letnia dziś aktorka skupia się głównie na rolach serialowych oraz występach w programach telewizyjnych. Celebrytka jest również bardzo aktywna na Instagramie, gdzie obserwuje ją ponad 500 tyś. osób. To właśnie za pomocą tego medium poinformowała fanów o swojej chorobie.
"M jak miłość": gwiazda serialu jest poważnie chora
Na profilu Julii pojawiło się zdjęcie, na którym młodziutka aktorka trzyma trzy blistry leków. Fotografii towarzyszy emocjonalny podpis, w którym Wróblewska opowiada o problemach zdrowotnych, z jakimi zmaga się na co dzień. Jej choroba jest niezwykle popularna i często lekceważona przez społeczeństwo, co dodatkowo wywiera negatywny wpływ na osoby, które cierpią na tę dolegliwość.
O swoich zmaganiach z depresją aktorka odpowiedziała także w programie "Magazyn #Hot" Ewy Wąsikowskiej-Tomczyńskiej.
- Miewam epizody depresyjne i lękowe, miewam ataki paniki, ale to one są tą poboczną mojego zaburzenia. Samo zaburzenie objawiało się w tym, że byłam bardzo niestabilna psychicznie, byłam bardzo impulsywna, emocjonalna i robiłam rzeczy, które nie były socjalnie, społecznie akceptowalne, dlatego, […] że jestem zaburzona to nie umiem funkcjonować zdrowo w społeczeństwie. Nie umiem nawiązywać zdrowych, dobrych relacji, teraz już trochę się nauczyłam - powiedziała.
Ratunkiem dla gwiazdy "M jak miłość" jest odpowiednio dobrane leczenie, pomoc psychologa i praca, która pełni rolę odskoczni od problemów.
- Ta praca mogę powiedzieć, że nawet mi pomogła i trochę mnie uratowała. Wiem, że to był trochę toksyczny sposób, toksyczny mechanizm radzenia sobie z tym, bo wchodziłam w różne persony, dzięki temu mogłam się odciąć od dotychczasowych problemów i od tego, co tak naprawdę było powodem tego wszystkiego. Przez to trochę nabyłam zaburzeń z tożsamością, bo tak bardzo próbowałam się odciąć, że już nie wiedziałam, kim jestem – dodała Wróblewska.
Na szczęście, młoda aktorka czuje się już lepiej. Na swoim internetowym profilu postanowiła zdementować popularne mity na temat leczenia depresji. Podzieliła się również bardzo osobistą refleksją na temat swojego samopoczucia.
- Jak już pisałam, te leki nie powodują, że nie jestem sobą, a to że jestem sobą! Bo jeśli bycie sobą to leżenie tygodniami w łóżku, jedzenie raz na 2 dni, smutek i nienawiść do samej siebie, to ja dziękuję za taką mnie! - napisała Julia.
Objawy depresji bardzo łatwo przegapić - tym bardziej, że wiedza społeczeństwa na temat chorób psychicznych jest nikła. Symptomy, które mówią o początku choroby, często zostają niezauważone. Depresja to nie tylko smutek i apatia. Warto o tym pamiętać, gdyż nieleczona choroba jest niezwykle niebezpieczna.
Julia WróblewskaLeki. Kilka dni temu na instastory opowiedziałam Wam o tym jak działają leki, które biorę ja i wiele osób, by mój stan psychiczny był stabilny. Wiem jak te leki są demonizowane wśród społeczeństwa, więc chciałabym obalić kilka mitów. 1. Uzależniają- to nieprawda. Nie czujemy potrzeby brania ich, wręcz zapominamy. Myli się leki z grupy SSRI, SNRI itp. z benzodiazepinami (np xanax). Oczywiście nasze ciało się uzależnia, jak od każdego leku, ale zejście z takich leków nie trwa zbyt długo. 2. Otumaniają- fałsz. Nie mają żadnego wpływu na naszą koncentrację, nie powodują senności ani tym bardziej nie zmieniają naszego myślenia. Nie mają żadnego natychmiastowego wpływu, musi upłynąć miesiąc regularnego ich brania by zobaczyć jakikolwiek skutek. 3. „Przecież leki cię zmienią!”- nieee. Właściwie właśnie odkryją Twoje prawdziwe „ja” skrywane pod płaszczem stresu, udręki i negatywnych emocji. Leki nie mają wpływu na naszą osobowość. Leki, które ja biorę pochodzą z grupy SNRI. Rozwijając skrót: Selektywny Inhibitor Wychwytu Zwrotnego Serotoniny i Noradrenaliny. Czym są te magiczne nazwy? Otóż mamy w mózgu coś takiego jak neurony i synapsy. Neurony przekazują serotoninę (hormon odpowiedzialny za regulację snu i apetytu) oraz noradrenalinę (neuroprzekaźnik mobilizujący mózg i ciało do działania) do synaps. Tam ich część trafia do kolejnego neuronu, lub zostaje wychwycona z powrotem. Zadaniem leków jest zablokowanie wychwytu, w ten sposób więcej serotoniny i noradrenaliny zostaje w synapsie i jest przekazywana dalej. Osoby z depresją lub innymi zaburzeniami mają za mało tych neuroprzekaźników, więc leki te powodują ich mnożenie, przez co wracamy do normalnego poziomu, który ma każdy zdrowy człowiek. Celem jest przywrócenie równowagi hormonalnej w mózgu, nie ma tu mowy o żadnym otumanieniu, wręcz przeciwnie. Jak już pisałam, te leki nie powodują, że nie jestem sobą, a to że jestem sobą! Bo jeśli bycie sobą to leżenie tygodniami w łóżku, jedzenie raz na 2 dni, smutek i nienawiść do samej siebie, to ja dziękuję za taką mnie! Na kolejnych slajdach wytłumaczyłam działanie SSRI 😁 Mam nadzieję, że trochę zmieniłam Waszą perspektywę, miłego dnia! #mentalhealthawareness 💜