https://www.dorzeczy.pl/_thumb/36/cc/4bxx4cdcc85947bd7f0f38337c1f.jpeg
Sondaże

Badania opinią publiczną

28 maja, dzień 86. Wpis nr 75 | Już mnie to osłabia. Mamy demokrację sondażową, niezapisaną w konstytucji. Co jakaś kampania, to pojawia się festiwal sondaży, które są wyraźnie stronnicze, bardziej kształtują opinię publiczną niż ją odzwierciedlają.

Szczególnie nowi kandydaci, zwłaszcza z jednej stajni tzw. „nowej siły”, zanim jeszcze otworzą usta mają dwucyfrowe poparcie. Jak to się dzieje, że wyskakuje taki gościu dotąd nieznany i ma już takie wyniki? Ano stajnia, zanim go wypuści, robi badania czy taki gościu budzi zaufanie i czy jest jakoś (dobrze?) rozpoznawalny – to takie wybory wewnętrzne. Jak już się wyłoni obiekt, to się zamawia badania w sondażowni, które przed wyborami wyrastają jak grzyby po deszczu i jak na start się w nie zainwestuje, to się odwdzięczą. Czasami to sondażownie „łątki-jednodniówki”, które po jednym badaniu znikają w mroku dziejów, jak syberyjskie serwery z kolejną internetową wrzutką o Smoleńsku. Tak zaczynał PalikotPetru, Biedroń miał dłuższy rozpęd, bo się poinkubował w Słupsku, ale jak poszedł w konkurs na europosła, to też od razu – 12 procent poparcia. To samo z Hołownią.

Wystarczy tylko porównać prognozy poszczególnych „pracowni” tuż sprzed wyborów (różnice z wcześniejszych badań a wynikiem wyborczym będą tłumaczone tym, że się zmieniło w kampanii) i widać jak na dłoni, że chłopaki kręcą, gdyż dwa dni przed wyborami mieli wynik mniejszy (lub większy, w zależności od zamawiającego) o 8-10 punktów procentowych, gdy błąd badań wynosił +/- 3 punkty. Ale zaraz po wyborach nikt nie robi remanentów poszczególnych błędów, bo wszyscy ruszają (z tą samą grupą „pracowni”) do następnych badań, bo przecież w Polsce kampanie wyborcze zaczynają się na drugi dzień po wyborach. Popatrzmy na najbardziej spektakularne przypadki pompowania (Marcin Palade – dzięki): Badanie na wybory 2001 roku, SLD-UP ma prognozę na 50% poparcia, tydzień później dostaje w wyborach 41%, testował OBOP. Badanie PO z 5 czerwca 2009 roku dokonane przed wyborami do parlamentu przez SMG/KRC – prognoza: 54%, wynik przy urnach dwa dni później – 44%. Badanie Tuska, II tura wyborów, bada TNS OBOP, na 3 dni przed wyborami 53% i zwycięstwo nad L. Kaczyńskim, przy urnach – przegrana z wynikiem 46%. Badanie 17-18 czerwca 2015, pierwsza tura wyborów prezydenckich – testuje PBS i daje Komorowskiemu 51%, dwa dni później wynik przy urnach – 42%. To były przykłady pompowania, ale są przykłady spuszczania powietrza, czyli zaniżania konkurentom ich rzeczywistego wyniku: zobaczmy jak za SLD PBS w 1997 roku badał konurenta AWS – sondaż daje AWS-owi 26% a przy urnach, 2 dni póżniej, wyszło 34.

O co tu chodzi? Chodzi o podglebie polityki, czyli o odbiorców. Politycy mają badania „prawdziwe”, by wiedzieć, jak jest, bo po co się samemu oszukiwać. To oficjalnie publikowane wyniki mają nie odzwierciedlać rzeczywistości, tylko ją kształtować. Mają dawać dużo „naszym”, by utwierdzić twardy elektorat, że się nie pomylił, ale przede wszystkim oddziaływać na wahających się. I nie jest najważniejsze jedno badanie, ale kilka, bo chodzi o TREND. Ma rosnąć, przybywać, wywoływać wrażenie, że naszemu zaczęło „iść”.

Mechanizm jest prosty i polega na dwóch wajchach. Jedna to strach przed utraconym głosem, czyli: patrz za większością, bo bez tego się pomylisz i postawisz na jakiegoś swego subiektywnego ulubieńca, a tak to on przepadnie, z twoim głosem pod pachą. Publiczność chce więc, by jej głos na coś się jednak „przydał”, nawet choćby nie oddanie głosu wyrządzało mniej szkód, niż oddanie go na kogoś, kogo jedyną zaletą jest to, że sondaże lokują go wysoko. Druga wajcha jest blisko pierwszej – to instynkt stadny człowieka zagubionego w zdawałoby się skomplikowanej materii oceny całej sceny politycznej i poszczególnych kandydatów. Skoro nie ma czasu (i cierpliwości do przeżuwania tej papki) na zapoznanie się z programami, skoro one są takie same lub/i zatrważająco przyczynkarskie, to człowiek powiela busolę wyboru większości, czyli opinii publicznej niby wyrażonej w badaniach.

Jak pisał Chesterton: „Każdy wypowiada się z respektem o opinii publicznej, mając na myśli opinię publiczną minus jego własną opinię. Każdy wycofuje się z własnego zdania pod mylnym wrażeniem, że inny człowiek wnosi do ogólnej puli zdanie, jakie podobno mają wszyscy. Każdy ulega, rezygnując z własnych pomysłów w imię atmosfery społecznej, która sama w sobie jest formą uległości. Zaś nad tym całym bezdusznym i niedorzecznym ujednoliceniem rozpościera się nowa, męcząca i trywialna prasa, niezdolna do inwencji, niezdolna do śmiałości, zdolna jedynie do służalstwa, tym bardziej godnego pogardy, że nie jest to służalstwo wobec silnych”. I: „Kiedy socjologowie twierdzą, że każdy powinien dostosować się do nowoczesnych trendów, zapominają, że nowoczesne trendy tworzone są w najlepszym wypadku przez ludzi, którzy nie mają ochoty dostosowywac się do czegokolwiek, a najgorszym razie – właśnie przez miliony zastraszonych stworzeń, usilnie dostosowujących się do trendu, którego nie ma”.

Wydawałoby się, że to perpetuum mobile. Że wystarczy tylko posmarować dwie na krzyż agencje badawcze i „zaprzyjaźnione media”, które nagłośnią zaplanowaną sekwencję wzrostów naszego pupila-zleceniodawcy i można wykreować każdego na lidera. Parę razy otarliśmy się o to, w wielu przypadkach udało się wykreować takie indywidua, ale – jak dotąd (na razie?) – bez większego wpływu na polskie sprawy. Ale teraz gramy o prezydenta, nie o jakąś partyjkę, która ma tylko pobudzić do działania zapyziałe frakcje anty-pisu. Jest jednak jeden wentyl bezpieczeństwa, który uniemożliwia kręcenie tego procederu bez końca wzwyż. Otóż jak się przesadzi z pompowaniem wyników naszego, to może to zmobilizować „tamtych”. Z kolei dobre wyniki „naszego” często zniechęcają od udziału w wyborach – skoro „nasz” ma takie przewagi to i bez nas wygra. Za to sygnał, że „naszemu” spada, działa odwrotnie – zwiększa szeregi by dać odpór.

Dziś jesteśmy w fazie budowania trendu wzrostu panu Trzaskowskiemu. Przypomnijmy – jak się zgłosił, to – badania przeprowadzone dzień wcześniej dawały mu już dwucyfrowy wynik, następna fala to było jego zwycięstwo nad konkurentami z anty-pisu, ostatni fala to już najlepszy suspens – przechodzi jako jedyny kontrkandydat do drugiej tury, ale jeszcze nie wygrywa w niej z Dudą. Jaki więc mamy sygnał? Właśnie – mobilizujący: konkurent Dudy został już określony, trzeba by tylko wszyscy z anty-pisu przerzucili w II turze głosy na niego, bo na razie jest – jak widac z badań – zbyt mała mobilizacja. Czyli zwolennicy Dudy mogą być jeszcze uśpieni bo ich faworyt wygrywa, zaś zwolennicy Pana Rafała – zmobilizowani i mogą zniwelować 5-6-procentową różnicę w II turze o frakcje zwolenników pozostałych kandydatów z anty-pisu. Chociaż w ten sposób można i odczytywać ostatnie „przecieki” słabnącego wyniku Dudy, jako mobilizację jego elektoratu. Tak się buduje to napięcie, ale jak zwykle przed szereg wyskoczą zawsze jacyś nadgorliwcy – pan redaktor Lis ogłosił już badania, które dają zwycięstwo Trzaskowskiemu nad Dudą w II turze. I spalił takie budowanie napięcia i trzeba będzie zaczynać od początku. Za wcześnie panie Tomku, za wcześnie, ale oni to Panu jeszcze raz wytłumaczą…

I jeszcze opozycja popracuje nad przedłużeniem terminu wyborów, tak by zafunkcjonowały dwa czynniki – recesja, na niekorzyść rządzących, a więc i Dudy oraz dynamiczne „spontaniczne” wzrosty Pana Rafała. Do tego trzeba czasu, nie tylko na kampanię, która będzie przecież tylko powtórzeniem na wyższych rejestrach wojny polsko-polskiej, ale również na kolejne „badania opinii społecznej”, którymi macherzy będą kręcić tak, by głosujący reprezentant „suweniru” łudził się, że swym „niezmarnowanym” głosem wybrał któreś mniejsze zło.

A o tym, kto pompował komu wyniki będą pamiętali tylko nieliczni analitycy oraz… zleceniodawcy na przyszłe wybory.

Jerzy Karwelis

Więcej wpisów na blogu „Dziennik zarazy”.