https://pliki.portalsamorzadowy.pl/i/16/09/40/160940_r0_940.jpg
Polskie gminy szukają najlepszych sposobów naliczania wysokości opłaty za odpady (fot. pixabay)

Za śmieci płacimy ryczałtem. Może czas to zmienić?

by

Gdy w 2013 roku wprowadzano reformę śmieciową, podstawowym założeniem była zryczałtowana opłata obowiązująca bez względu na ilość wyprodukowanych odpadów. Miało to uczynić bezzasadnym wywożenie odpadów do lasu, ale z drugiej strony odebrało Polakom motywację do oszczędnego produkowania odpadów. Czy dzisiaj nie dojrzeliśmy już do tego, aby płacić za to, ile każdy z nas wyprodukuje odpadów?


Ponosząc opłatę za gospodarowanie odpadami komunalnymi właściciele nieruchomości otrzymują możliwość pozbycia się śmieci, ale opłata ta nie jest związana z rzeczywistą ilością odebranych odpadów - to jedno z głównych założeń reformy gospodarki odpadami komunalnymi zapoczątkowanej w 2011 roku.

Opłata miała być oderwana od rzeczywistej ilości odpadów, by właściciele nieruchomości stracili motywację do nielegalnego pozbywania się odpadów porzucając je w lesie czy na polu.

Czytaj: Co wpływa na gminną opłatę śmieciową? Samorządowcy odpowiadają Prezydentowi RP

To słuszne założenie ma jednak swoją drugą stronę, której konsekwencje towarzyszą gospodarce odpadami do dzisiaj. Chodzi przed wszystkim o nieustające poszukiwania metody, na podstawie której gminy naliczają opłatę. Samorządy „miotają się” od naliczania „od głowy”, które jest mało szczelne, bo nasze prawo nie daje narzędzi do weryfikacji rzeczywistej liczby mieszkających w lokalu, a każe opierać się na deklaracjach, po systemy oparte na zużyciu wody lub powierzchni lokali. Te z kolei budzą protesty i wątpliwości mieszkańców, którzy czują, że nie jest to wyliczanie obiektywne.

Drugi problem obowiązującej metody to brak zachęty do unikania wytwarzania odpadów. Przeciwnie - ryczałt wręcz zachęca, by wszystko co „wpadnie w ręce” wrzucić do pojemnika, bo w końcu dlaczego nie, skoro i tak zapłacimy tyle samo? Dlatego gminy zostały zalane odpadami zielonymi w postaci trawy skoszonej na liczących tysiące metrów kwadratowych posesjach, która – na zdrowy rozum - powinna wylądować na kompostowniku.

Dlaczego nie wrócić więc do praktyki, którą nakazuje zdrowy rozsądek, czyli płacenia za rzeczywistą masę wyprodukowanych odpadów?

- Myślę, że duże miasta, gminy wokół aglomeracji, miejsca gdzie sortowanie odpadów nie weszło z reformą śmieciową w 2013 roku, ale było obecne już wcześniej, są gotowe na system zachodnioeuropejski, czyli ryczałt plus opłata od masy zmieszanych - mówi Jacek Pietrzyk z firmy Atmoterm, ekspert BCC ds. gospodarki odpadami.

Jak dodaje nasz rozmówca, jest na to zapotrzebowanie, co widać, gdy prześledzi się fora mieszkańców dotyczące odpadów, gdzie co chwila pojawia się pytania w stylu: Dlaczego mi nie zważycie kosza i nie wystawicie rachunku za masę odpadów?

Zdaniem Jacka Pietrzyka Polacy już zrozumieli, że kosz na podwórku trzeba mieć, a las nie jest dobrym miejscem dla śmieci. - To też mobilizowałoby do takich prostych oszczędnościowych zachowań. Dzisiaj np. jak ktoś zamiata podjazd to zebraną ziemię i kamienie zamiast sypnąć choćby na swoją skarpę, wrzuca do kosza i nie obchodzi go, ile to waży – tłumaczy Pietrzyk. - Co z tego, że ja mam rębak i kompostownik, jak sąsiad wytnie drzewo, włoży do brązowych worków i zawiezie traktorem na PSZOK? Rachunek za takiego sąsiada przez cały rok będzie płaciła cała ulica - dodaje.

Śmieci jadą do lasu

- Śmieci nie trafiały i nie trafiają do lasu dlatego, że są rozliczane od tony, tylko dlatego, że system jest źle zaprojektowany – mówi Hanna Marliere, ekspert z Green Management Group, zajmującej się strategicznym doradztwem w gospodarce komunalnej i wyjaśnia, że w rozliczaniu „od tony”, tak naprawdę nie chodzi o to, żeby opłata była jednoczęściowa – ile wyprodukujesz tyle wyrzucisz, tylko jest to model hybrydowy.

Obowiązuje pewna opłata stała, którą uiszcza każdy mieszkaniec i to jest opłata za podstawowe funkcjonalności systemu gospodarki odpadami, czyli za odbiór odpadów zebranych selektywnie bez ograniczeń, za dostęp do PSZOK-a i możliwość wywożenia gruzu, mebli, opon itd., za uprzątanie miejsc nielegalnego składowania czy za edukację ekologiczną. W tej opłacie stałej powinno się też znaleźć miejsce na pewne ilości odpadów zmieszanych czy resztkowych, której ilość miałby zdefiniować zarządca systemu.

- Ta dodatkowa opłata zmienna dotykałaby tych, którym się nie chce segregować, to taka opłata motywacyjna, żeby prawidłowo segregować odpady – podkreśla Hanna Marliere.

Jaj zdaniem ta nadwyżka nie trafi do lasów, bo to się nie będzie mieszkańcom opłacało.

- Podstawia się większy pojemnik i waży go na śmieciarce, mieszkaniec nie wie wcześniej, czy o ile przekroczył ten limit, więc nie jest mu tak łatwo ocenić, czy ma tych śmieci za dużo - tłumaczy.

Jak dodaje nasza rozmówczyni, taki system wymaga jednak odwrócenia podejścia do zbiórki. Dzisiaj, tłumaczy Hanna Marliere, choć mówimy, że stawiamy na zbiórkę selektywna, to najczęściej odbieramy od mieszkańców odpady zmieszane.

- Do tego, jak gmina chce zaoszczędzić, to zmniejsza częstotliwość odbioru odpadów selektywnych, niezmieszanych. To przecież totalna głupota. To co dla nas jest tańsze czy wręcz zyskowne, powinniśmy odbierać często, a to co jest największym kosztem i obciąża system, trzeba odbierać najrzadziej jak to możliwe – zauważa i dodaje: - Gdybyśmy raz na tydzień odbierali odpady bio, a zmieszane co dwa tygodnie, to w tych drugich nie było odpadów bio, ponieważ nikt by nie chciał czekać na ich odbiór.

Kwestia edukacji

Jacek Pietrzyk twierdzi, że nielegalne pozbywanie się odpadów to kwestia mentalności, a za tą stoi edukacja ekologiczna, która wymaga czasu, choć jej efekty już powinny być widoczne. - Prowadzimy ją już ponad 20 lat systemowo w szkołach, więc można domniemywać, że pokolenie, które taką edukacja przeszło, już zaczyna decydować o własnym życiu, czyli także o tym, co zrobić z odpadami – wyjaśnia.

Przedstawicielka środowiska ekologicznego, Agnieszka Boniewicz, kierowniczka zespołu zrównoważonego rozwoju WWF Polska dodaje jednak, że wprowadzenie rozwiązań opartych na masie odpadów może być brane pod uwagę po wdrożeniu rozszerzonej odpowiedzialności producentów. - A z tym jak słychać możemy mieć w najbliższym czasie problemy. Bez Rozszerzonej Odpowiedzialności Producenta taki pomysł jest po prostu nielogiczny - mówi.

Agnieszka Boniewicz nie ukrywa także, że ona ma wątpliwości co do tego, czy dorośliśmy już jako społeczeństwo przejścia na płacenie za ilość wyprodukowanych odpadów: - Ten proces dojrzewania społeczeństwa toczy się jednak bardzo powoli, ciągle mamy wiele przykładów na to, że śmieci trafiają do lasów i na pola. Trudno nawet powiedzieć, że takich przypadków ubywa - mówi Boniewicz.

Jak zauważa, o ile jeszcze w dużych miastach takie rozwiązanie może wydawać się do przyjęcia, to na terenach pozamiejskich mógłby to być problem.

- Przy tym jak te odpady są odbierane co kilkanaście dni i przy bliskości lasów pokusa do tego, żeby się ich pozbyć nielegalnie, mogłaby być bardzo duża - uważa Agnieszka Boniewicz.

Z tym zgadza się także Jacek Pietrzyk. – Rzeczywiście moim zdaniem gotowe na taką zmianę są duże miejskie gminy, na wsi, szczególnie tej tradycyjnie rolniczej ciągle jednak pokutuje takie podejście „oszczędnościowe”, przykładowo jak się coś da spalić, to po co to wyrzucać.

Samorządy szukając różnych rozwiązań i proponując liczne zmiany w prawie odpadowym, milczą jednak na temat wprowadzenia rozliczenia od ilości.

- Rzeczywiście, trudno znaleźć takie przykłady, a nawet dzisiaj byłyby możliwe w postaci działań pilotażowych. Szkoda, bo to rozwiązanie, które daje silną motywację do selektywnej zbiórki, które się jeszcze bardziej opłaca. U nas nie ma to żadnego znaczenia, dlatego w naszym systemie ponad 70 proc. stanowią odpady zmieszane. Nawet trudno mówić, że to są odpady resztkowe, bo trafia tam dosłownie wszystko – szkło, plastik, papier - mówi Hanna Marliere.