Prof. Jarosław Kaźmierczak na NTEC: w czasie pandemii o 80 proc. spadła liczba ablacji
by Marzena Sygut/Rynek Zdrowia- Od początku trwania epidemii COVID-19 do teraz kardiolodzy nie dopuścili do dużych opóźnień dotyczących wykonywania zabiegów implantacji stymulatorów u pacjentów w stanie pilnym - mówił w środę (27 maja) podczas III Konferencji Nowe Technologie w Schorzeniach Sercowo Naczyniowych (NTEC) prof. Jarosław Kaźmierczak, konsultant krajowy w dziedzinie kardiologii.
- Niestety o ok. 80 proc. spadła liczba zabiegów ablacji. Tutaj trzeba będzie naprawdę dużych starań kardiologów, żeby to opóźnienia nadrobić - zaznaczył prof. Jarosław Kaźmierczak.
Znani kardiolodzy podczas sesji "Zagrożenia kardiologiczne dla chorych w dobie COVID-19 oraz po pandemii" dyskutowali o sytuacji pacjentów z chorobami sercowo-naczyniowymi.
Jak podkreślał konsultant krajowy, w elektroterapii, w grupie pacjentów oczekujących na stymulator serca czy kardiowertery znajdują się chorzy, którzy mają pilne wskazania do wszczepienia określonego urządzenia. Są to np. chorzy, którzy mają blok całkowity serca, gdzie nie można pozwolić sobie na czekanie.
- Ci pacjenci od początku epidemii COVID-19 byli przyjmowani planowo. Oczywiście musieli oni chwilę poczekać, do momentu oznaczenia testu na koronawirusa. Pamiętajmy też, że na początku pandemii tych testów było mniej, rzadziej były wykonywane, głównie dedykowane były pacjentom objawowym. Pacjenci, którzy mieli wskazania życiowe, czyli z profilaktyki wtórnej, według naszych danych nie mieli opóźnionych zabiegów, chyba że o czas niezbędny na wyznaczenie testu - podkreślał prof. Kaźmierczak.
Wyjaśniał też, że osobną grupę stanowili pacjenci kierowani do wymiany urządzeń z tego powodu, że trwałość baterii w ich stymulatorach zbliżała się do końca i wymagały wymiany.
- W wypadku tych pacjentów poddawaliśmy ich bardzo szczegółowej kontroli. Zdalnie weryfikowaliśmy stan baterii, tak aby określić jej maksymalną żywotność. Chodziło nam o to, żeby zabiegu nie wykonywać za wcześnie, tak, żeby bateria wystarczyła na tyle, by nie stwarzać zagrożenia dla chorych. Nasza uwaga była nastawiona na to, aby ten czas maksymalizować. Dlatego zdarzało się, że pacjenci, którzy mieli termin zabiegu na początek marca byli przesuwani na połowę kwietnia - tłumaczył prof. Kaźmierczak.
I dodał: - Ważne jest też to, że w tej grupie pacjentów nie było odmów, czyli sytuacji, w której chory bał się zakażenia koronawirusem i nie zgłosił się do zabiegu.
Zupełnie inaczej ta sytuacja wyglądała w wypadku zabiegów ablacji serca. Te zabiegi są interwencjami planowymi. Tylko w 5-7 proc. są one przeprowadzane jako pilne np. u pacjentów z burzą elektryczną, niektórymi uporczywymi nadkomorowymi arytmiami.
- Zabiegi pilne były oczywiście wykonywane na bieżąco. Niestety, przeprowadzona przez nas analiza pokazuje, że od początku epidemii do końca kwietnia liczba wykonywanych zabiegów ablacji spadła o 80 proc. Ta sytuacja będzie wymagała od specjalistów dużego wysiłku, żeby tę kolejkę nadrobić - zaznaczył prof. Kaźmierczak.
Podkreślił też, że od 2-3 tygodni ośrodki wracają do planowych zabiegów. Wykonuje się ich coraz więcej, zwłaszcza ablacji. - Pacjenci są przyjmowani do szpitala, jest u nich wykonane badanie PCR. Następnie czekają w specjalnych izolatkach i dopiero, gdy mamy ujemny wynik testu w kierunku koronawirusa, trafiają na oddział i są poddawani zabiegowi. Staramy się też, by pacjent był jak najkrócej w szpitalu - podsumował.