Recenzja gry Xenoblade Chronicles: Definitive Edition – Epicka przygoda, dobry remaster!
Xenoblade Chronicles to legenda dla fanów jRPG. Słusznie, bo gra zdecydowanie wybija się ponad średnią kapitalną fabułą i postaciami. Wrażenie nie psują nawet archaiczne rozwiązania rozgrywki.
by Przemysław ZamęckiRecenzja powstała na bazie wersji Switch.
1 2 Następna Strona
PLUSY:
- Poprawiony wygląd modeli bohaterów;
- liczne poprawki w interfejsie użytkownika uprzyjemniające rozgrywkę;
- kapitalna, epicka fabuła z pełnowymiarowymi bohaterami;
- znakomity system walki pozwalający na dużą dozę doboru taktyk;
- bonusowa historia dziejąca się w rok po zakończeniu głównego wątku;
- zremasterowana ścieżka dźwiękowa.
MINUSY:
- przy dużych starciach animacja potrafi chrupnąć;
- jakość tekstur terenu właściwie nie różni się od oryginału;
- questy poboczne niczym w grze MMORPG.
Przesadzę jeśli napiszę, że Xenoblade Chronicles było dla konsoli Nintendo Wii tym, czym stało się Final Fantasy VII dla pierwszego PlayStation. Ale przesadzam tylko trochę. Firma Monolith Software znalazła mocne oparcie w ramionach giganta z Kyoto, serwując nam na przestrzeni kolejnych lat w sumie aż cztery tytuły związane ze swoją najsilniejszą marką. Jeszcze na dobre nie ochłonęliśmy po całkiem udanym Xenoblade Chronicles 2: Torna – The Golden Country, a do naszych rąk trafiła zremasterowana wersja pierwszej części – tzw. Definitive Edition. Niezwykła gratka nie tylko dla tych, których tytuł ten ominął na Wii, ale także dzięki drobnym usprawnieniom i dodaniu całkowicie nowego epizodu również dla wiernych fanów oryginału. Właściwie z góry zaznaczę, że z tą produkcją powinien zapoznać się każdy, kto na dźwięk słów jRPG nie ucieka od razu na drzewo. To po prostu świetna gra. I równie dobry remaster.
Epicka drama
Pisanie o fabule dziewięcioletniej gry nie ma najmniejszego sensu, bo ta została już wielokrotnie przedstawiona i przetestowana zarówno przez innych recenzentów jak i setki tysięcy graczy. Gdybyście jednak byli tu nowi i nie mieli pojęcia, o czym ona opowiada, to dodam, że jak zwykle chodzi o ratowanie świata. Ale nie tylko. To opowieść o chłopcu i potężnym mieczu Monado, przyjaźni i przede wszystkim nadziei. To historia pełna zwrotów akcji, dosyć skomplikowana i niezwykle efektownie przedstawiona. Oczywiście jak na możliwości remastera dziewięcioletniej produkcji. Xenoblade Chronicles to epicka drama, po ukończeniu której inaczej spojrzycie na inne jRPG-i. Odpowiednio zajarani? No to ostudźmy nieco emocje.
Wizualnie jest tak sobie
Nie miałem do czynienia z oryginalną wersją Xenoblade Chronicles na Wii, ale już kolejne części poznałem dzięki Wii U i Switchowi. I o ile do wyglądu występujących w grze postaci nie ma się o co przyczepić, bo dopasowano je do współczesnych standardów, zachowując przy tym spójną z pierwowzorem stylistykę, o tyle twórcy odpuścili sobie chyba zupełnie jakość tekstur otoczenia. Wyglądają bowiem niemal identycznie jak w oryginale. Być może zostało to spowodowane problemami z płynnością animacji, trudno powiedzieć, ale warto mieć na uwadze początkowe problemy, z którymi spotkało się Xenoblade 2. W rezultacie pachnący świeżością remaster pozostawia pod względem wizualnym wiele do życzenia, nie dorównując jakością części drugiej, która powstała przecież niemal na początku żywota Switcha.
Oczywiści, grafika nie jest na tyle paskudna, aby odrzucić. Absolutnie nie. Jest ona jak najbardziej w porządku, ale bez żadnych fajerwerków. Musimy zadowolić się podwyższoną rozdzielczością. Na ekraniku konsoli wygląda całkiem dobrze, choć zastosowany font mógłby być trochę większy, bo jako okularnik miałem czasem spore trudności z jej odczytaniem. Na telewizorze z kolei obraz jest nieco rozmyty z powodu zbyt niskiej rozdzielczości. Gdy jednak damy się pochłonąć opowieści, mankamenty te przestaną istnieć, a kolejne godziny przeminą jak z bicza strzelił.
Archaizmy
Xenoblade oferuje fantastyczną fabułę główną i całkowicie gubi się w zadaniach pobocznych. Jest dzieckiem swoich czasów, kiedy triumfy wciąż święciły World of Warcraft i inne gry MMORPG, w których nie brakowało zadań polegających na zabiciu X stworów. Dzieło Monolith podąża tą samą ścieżką, z bardzo nielicznymi wyjątkami. Są to zadania całkowicie opcjonalne, ale warto się nich podejmować, ponieważ aby podrasować statystyki drużyny, musimy zwalczać zamieszkujące świat zwierzęta i potwory, przy okazji inkasując nagrody w postaci gotówki lub dodatkowych punktów doświadczenia. Niemniej to największy z archaizmów towarzyszących rozgrywce. Wśród innych mogę wymienić tylko trzy sloty na zapisy własnych gier, plus jeden automatyczny. Bez problemu możemy tak grać, ale mimo wszystko czuć pewne ograniczenia. Na szczęście wszystkie świetnie wykonane cut-scenki możemy obejrzeć ponownie z poziomu menu głównego, a przy okazji przypomnieć sobie też fabułę, jeśli do zabawy powrócimy po dłuższym czasie.