Ogród to wizytówka każdego domu. Oto, jak o niego zadbałem – historia prawdziwa
by Piotr BaryckiPo pięciu latach mieszkania w jednym miejscu zorientowałem się, że mam podjazd na samochód. I to całkiem ładny podjazd.
Ok, samo istnienie podjazdu nie było aż tak wielkim zaskoczeniem. Przyznaję się – coś przeczuwałem, patrząc na bramę wjazdową, odpowiednią przestrzeń między drzewami i inne równie dyskretne wskazówki. Kiedyś nawet zabrałem się za prace archeologiczne, mające na celu dotarcie do jego powierzchni. Uzbrojony w grabie, łopatę, szuflę i drucianą szczotkę na kiju walczyłem pół dnia, co pozwoliło na niezbyt efektowne odkrycie niewielkiego fragmentu ścieżki.
Ostatecznie, zniechęcony rezultatami, poddałem się, a domniemany podjazd rok po roku coraz szczelniej pokrywała warstwa liści, igliwia, ziemi i wszystkiego, co czas i życie naniosły na tę powierzchnię. A było tego naprawdę sporo.
Aż do czasu.
Do czasu, kiedy trafił do mnie testowy zestaw sprzętów marki Kärcher, w tym urządzenie wysokociśnieniowe K 5 Full Control. Słyszałem już kilka opinii o tym, że mój podjazd będzie najłatwiej oczyścić tego typu sprzętem, ale wydawało mi się to zbyt piękne, żeby było możliwe. Postanowiłem jednak dać mu szansę, odczekałem na weekend i ruszyłem do dzieła.
Nie jestem wprawdzie zbyt dumny z tego, jak to wygląda, ale test to test – tak prezentował się mój podjazd. Na usprawiedliwienie dodam, że przez prawie 2 lata był najpierw składowiskiem materiałów budowlanych, a potem odpadów budowlanych. I skończyło się to tak:
Tak, tam pod spodem jest podjazd. Jest nawet ścieżka. Ale wyglądało to – przyznaję bez bicia – absolutnie tragicznie. Podłączyłem więc K 5 do prądu i do wody i ruszyłem w bój. A – wcześniej też przeczytałem instrukcję, bo z urządzeniem, które generuje 145 bar nie ma żartów. Dodatkowe narzędzia? Właściwie żadne – przygotowałem sobie jedynie grabie, mając świadomość tego, jak gruba jest warstwa brudu i że trzeba go będzie pewnie w którymś momencie zbierać z podjazdu.
W żaden dodatkowy sposób nie przygotowywałem miejsca pracy. Żadnych motyk, łopat, nic takiego.
Jeśli ktoś ma mocne nerwy, to kilka dokładniejszych zdjęć:
Dramat, tak. Biorę pełną odpowiedzialność na siebie. A teraz wprowadźmy do gry bohatera testu, czyli K 5 z zamontowaną dyszą do zadań specjalnych. Bez regulacji mocy (do tego służy druga dysza, również w zestawie), po prostu czysta furia czyszczenia.
Pierwsze udokumentowane efekty mam już – według datownika ze zdjęć – po około 30 minutach. A to i głównie dlatego, że zająłem się na początek inną częścią ogrodu, żeby najpierw na niej przetestować moc K 5, gdyby coś miało pójść nie tak. Poniżej więc efekty po kilkunastu minutach realnych działania. Przy czym działanie to dużo powiedziane – ot, stałem sobie i machałem lancą, a wszystko robił Kärcher. Tak to można!
Przy okazji zorientowałem się dość szybko, jaki błąd popełniłem. Przy takiej ilości ziemi, którą szybko przemieniałem w błoto, trzeba się było ubrać w coś innego innego niż weselne spodnie. Rozmowa z żoną była dość trudna, ale po zobaczeniu finalnego efektu odkopywania podjazdu uznała, że może mi wybaczyć, bo było warto.
Powyższe zdjęcie tłumaczy też, dlaczego zdjęcia w tym tekście robione są głównie telefonem, a nie aparatem. Po prostu jestem pewien wodoodporności tego pierwszego, natomiast zapewnień producenta w kwestii tego drugiego wolę nie testować.
Po niecałej godzinie – w co wliczam też bieganie do domu i wołanie żony „ej, zobacz, jaki czad” – wyglądało to mniej więcej tak jak na zdjęciu poniżej. Przy czym efekt byłby dużo lepszy, a całość trwała o wiele krócej, gdybym zadbał o jakiś odpływ błota, zamiast próbował po prostu siłą strumienia wody wypchnąć je na bok. Choć i tak mi się to przeważnie udawało.
Co istotne, okazało się, że pomiędzy bloczkami podjazdu wyrosło pełno trawy. Nie było to jednak żadnym problemem dla K 5 – odpowiednio skierowany strumień wyrywał trawę z korzeniami, sprawiając, że z rozbawieniem przypominałem sobie, jak próbowałem ręcznie oczyścić kiedyś te szczeliny i oczywiście zniechęciłem się po godzinie pracy na kolanach.
Moc K 5 zrobiła na mnie jednak największe wrażenie nie w trakcie oczyszczania szczelin, a nieco później. Najpierw okazało się, że za jego pomocą mogę właściwie wykopać dziurę w ziemi, przez co zacząłem jeszcze uważniej kontrolować to, w którą stronę kieruję strumień. Potem odkryłem, że na podjeździe, po usunięciu wierzchniej warstwy, zostały – prawdopodobnie – fragmenty zaprawy albo coś w tym stylu. Trudno, trzeba będzie potem skuwać – pomyślałem. Po czym od niechcenia i bez większych oczekiwań skierowałem na nie wodę z K 5.
Po tej demonstracji siły uznałem, że jednak do czyszczenia elewacji ze świeżego błota użyję dyszy z regulowaną mocą. W końcu nie mam zamiaru przebijać się przez ocieplenie…
Kilkadziesiąt machnięć później mój podjazd okazał się być całkiem okazały i całkiem nieźle ułożony:
Niestety nie na tyle nieźle, żebym odważył się zastosować końcówkę dedykowaną do mycia podjazdów i tarasów. Jeśli jednak ktoś ma względnie równy podjazd/taras, to może z niej skorzystać – z całą pewnością dodatkowo przyspieszy to cały proces.
Tak wygląda całość z bliska, oczywiście jeszcze przed finalnym delikatnym zmywaniem pozostałego błota:
I to wszystko bez schylania się, kopania, grabienia, szorowania. Ot, stałem sobie i machałem lancą – zero wysiłku. Jedyne, na co mógłbym się trochę poskarżyć, to stałe wibracje przenoszone na moje ręce, a potem i na całe ciało. Ale przy takiej mocy i takich efektach nie jest trudno się z tym pogodzić.
Tak jest:
A, dla przypomnienia, tak było:
Ostatecznie dzień pracy zakończyłem po ok. 3 godzinach, przy czym wliczone w nie był obiad, wynoszenie pozostałych śmieci i lekkie przycięcie okolicznych drzew i krzaków. Ok, tych czynności akurat nie robiłem K 5, chociaż pewnie gdybym się uparł, to małe drzewko byłbym w stanie skutecznie wyrwać z gleby razem z korzeniami właśnie z jego pomocą.
Jedyne, co mi pozostało, to poczekać, aż wyschnie reszta wody, usunąć zwały ziemi, które utworzyły się dookoła podjazdu, a następnie delikatnie spłukać całość i uzupełnić ubytki pomiędzy bloczkami podjazdu. Coś, co do tej pory potrafiło zająć mi cały dzień, nie dając żadnego sensownego efektu, tutaj zajęło mi mniej niż 2 godziny realnej pracy. I to pracy, która polegała głównie na staniu i machaniu lancą. Trudno mi nawet napisać, że się jakoś przesadnie napracowałem.
Ok, zabrakło tu jeszcze jednego kroku, który musiałem wykonać. Musiałem umyć spory fragment białej, nowiutkiej elewacji, zanim żona wyjdzie z domu i zamorduje mnie, nim zdążę wytłumaczyć, że to da się bez problemu wyczyścić z tych kilogramów błota. Na szczęście z tym zadaniem bez problemu poradził sobie również K 5, ale już z dyszą o regulowanej mocy. 5 minut zabawy i gdy żona wyszła, powiedziała tylko coś w stylu: to cud, że nie ubrudziłeś tej ściany.
Gdyby tylko znała prawdę…
* Zdjęcie tytułowe: Kärcher
** Tekst powstał we współpracy z marką Kärcher