https://media.wplm.pl/thumbs/ODI1L3VfMS9jY184NDE3Yy9wLzIwMjAvMDUvMjUvODI1LzUyMi8xYmZlMTA4OGM5NTA0OWVjYTg4ZjA3ZTQ2Y2E1YTY0Ny5qcGVn.jpeg
autor: PAP/EPA/Chris Kleponis / POOL

Rozgrywki między Stanami Zjednoczonymi a Chinami o poparcie w Europie

by

Josep Borrell, szef dyplomacji Unii Europejskiej miał powiedzieć na niedawnym spotkaniu z grupą niemieckich dyplomatów, że „analitycy od dawna już mówią o końcu amerykańskiego przywództwa i rozpoczynającym się wieku Azji. I to dzieje się właśnie na naszych oczach”. Jak informuje brytyjski dziennik „The Guardian”, Borrell miał też dodać, że pandemia Covid-19 może stanowić punkt zwrotny oraz, co chyba najbardziej bulwersujące, powiedział o narastającej presji „aby wybrać stronę rosnącą”.

Borrell: UE musi kierować się własnymi interesami

W świetle tych wypowiedzi niesłychanie łagodne podejście europejskiej dyplomacji, którą nadzoruje Borrell, do praktyk chińskich dyplomatów domagających się łagodzenia europejskich raportów i usuwania z ich treści zapisów postrzeganych w Pekinie jako nadmiernie krytyczne wobec Chin jest bardziej zrozumiałe. Borrell, pytany o to czy Unia nie powinna przyjąć bardziej zdecydowanego i twardego kursu wobec Chin, miał odpowiedzieć, że musi się ona kierować swymi własnymi interesami i „nie może być instrumentalizowana” przez podmioty zewnętrzne. Z drugiej strony, wielu europejskich liderów, samego Borrella nie wyłączając zaczyna kłaść coraz większy nacisk retoryczny na równowagę w relacji między Wspólnotą a Chinami, w większym stopniu zrównoważenie salda obrotów bieżących i kontrolę nad chińskimi inwestycjami. Rząd niemiecki wprowadził ostatnio nowe zapisy legislacyjne ograniczające niemal do zera możliwość przejmowania przez chińskie podmioty niemieckich firm działających w ochronie zdrowia, a francuski minister finansów Bruno Le Maire potwierdził, powtarzane w ostatnich dniach po wielokroć plany wdrożenia ograniczeń w możliwości przejmowania firm z sektorów wrażliwych. Mamy zatem do czynienia z pewną dwuznacznością w postawie europejskich elit, których część narastającą rywalizację między Stanami Zjednoczonymi a Chinami zaczyna postrzegać jako okazję do uzyskania więcej negocjując na obie strony. Amerykańska presja aby „wybrać obóz” zaczyna jednak odnosić pierwsze efekty.

Jak donosi brytyjski dziennik „The Daily Telegraph” premier Boris Johnson przed zaplanowaną na przyszły miesiąc wizytą na szczycie państw G7, który odbędzie się w Stanach Zjednoczonych polecił rządowym analitykom przygotować plany w myśl których udział chińskiego koncernu Huawei w budowie brytyjskiej sieci 5 G zostanie zredukowana do 2023 roku do zera. Krok ten postrzega się z jednej strony jako ustępstwo premiera osłabionego skandalem związanym z jednym z jego głównych doradców Dominickiem Cummingsem, który złamał zasady kwarantanny (jest zainfekowany) i nie chce, mając poparcie, Johnsona ustąpić ze stanowiska a z drugiej poddanie się presji Białego Domu, dla którego stosunek do chińskich firm technologicznych zaczyna być papierkiem lakmusowym we wzajemnych relacjach. Spore wpływ na zmianę stanowiska premiera Johnsona, który do niedawna bronił decyzji swego gabinetu w myśl której udział chińskiego giganta technologicznego miał pozostać na poziomie 35 proc., miało też zagrażający mu bunt części posłów konserwatywnych. Liczbę zdecydowanych zwolenników wyrzucenia Huawei z Wielkiej Brytanii w parlamentarnym klubie konserwatystów ocenia się na 50 posłów, a to wystarczająco dużo aby przewrócić gabinet osłabionego Johnsona. Autorzy artykułu w brytyjskim dzienniku są zdania, że na decyzję Johnsona w sprawie Huawei, który nie zajmował dotąd jednoznacznej postawy i podpisał umowę z chińskim koncernem powodowany względami lojalności wobec premier Theresy May, której gabinet negocjował umowę, wpłynęło też jednoznacznie negatywne stanowisko amerykańskich kręgów wojskowych, które uważają inwestycje chińskie w systemy 5G za groźne dla bezpieczeństwa. Padło ponoć nawet ostrzeżenie, o możliwości wykluczenia Wielkiej Brytanii z sytemu wymiany informacji wywiadowczych miedzy służbami krajów anglosaskich, znanymi jako „Sojusz Pięciorga Oczu”.

Co z naciskiem USA?

Rewelacje brytyjskiej prasy potwierdzają to, że kwestia stosunku do inwestycji chińskich firm technologicznych, a nie generalne kwestie związane ze współpracą gospodarczą, są postrzegane jako wrażliwe. Presja Stanów Zjednoczonych wywierana na państwa europejskie nie będzie zmierzała do zablokowania jakichkolwiek możliwości kooperacji, ale szczególny nacisk zostanie położony na sektory wrażliwe, w tym sieci 5G i najnowocześniejsze technologie.

Bardzo dobrze widać to w ostatnim raporcie amerykańskiego think tanku Brookings Institute poświęconym relacjom chińsko-włoskim. Jego autorka, Giovanna DeMaio, zwraca w nim uwagę, że Włochy, które uchodzą za główny przyczółek Pekinu w Europie mają znacznie mniejsze inwestycje bezpośrednie z Chin niż Francja, Niemcy czy zwłaszcza Wielka Brytania. Deklaracja o współpracy w ramach Projektu Pasa i Szlaku, jaką rząd włoski podpisał w ubiegłym roku jest w gruncie rzeczy dość ogólnie sformułowana, a przy tym wpisuje się w licząca sobie kilka dziesięcioleci włoską tradycje uprawiania polityki balansowania. Polegała ona, począwszy od lat 50-tych, na utrzymywaniu stabilnych relacji atlantyckich z równoczesnym poszukiwaniem biznesowych korzyści na Wschodzie, zarówno w Rosji jak i w Chinach. Pod tym względem nic się nie zmieniło, co zatem powoduje, że Włochy uchodzą za chiński przyczółek? Nie inwestycje w portach w Trieście czy Genui, które potencjalnie groźne i spowodować mogą, że staną się one chińskimi wrotami do Europy, nie rozwijają się w takim tempie i skali jak pierwotnie sądzono. Jednak jest obszar, który zdecydowanie odróżnia Włochy od reszty Europy, przynajmniej jeśli idzie o skalę chińskiej obecności. Tym sektorem jest obecność chińskich firm w sektorach nowoczesnych i wrażliwych – telekomunikacji oraz infrastrukturze przesyłowej i przetwarzania danych. Włochy, prócz Chin są dzisiaj największym rynkiem dla Huawei. Mało tego, koncern zawarł z wieloma włoskimi miastami, w tym z Mediolanem, Rzymem i Bari umowy o wspólnej budowie sieci smart city. Drugą przyczyną, dla której Włochy mają taką reputację w Stanach Zjednoczonych są bliskie osobiste związki przedstawicieli jej klasy politycznej z chińskimi dyplomatami i przedstawicielami handlowymi. W niezwykle interesującym raporcie Brookings warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę. Otóż jego autorka, analizując wpływy chińskie we włoskiej klasie politycznej jest zdania, że najbardziej „pro-pekińkie” nastawienie mają przedstawiciele obecnej koalicji rządzącej Włochami. Przede wszystkim ludzie wywodzący się z Ruchu 5 Gwiazd, ale dokonania Partii Demokratycznej nie są w tym wypadku o wiele lepsze. Co ciekawe, jeśli odzie o Ligę Mateo Salviniego, jest ona zdania, że jej proatlantycka i proamerykańska linia nie budzi wątpliwości. Nie jest ona kryształowo czysta, ale na tle obecnie rządzącej Włochami koalicji, wygląda całkiem nieźle. Czyżbyśmy zatem mieli do czynienia z „obstawianiem” przez Amerykanów nowego politycznego rozdania we Włoszech?


W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!