https://www.rp.pl/apps/pbcsi.dll/storyimage/RP/20200525/SPORT/305259891/AR/0/AR-305259891.jpg?imageversion=Artykul&lastModified=
shutterstock

Kapitan z uśmiechem

by

Niewielu jest polskich piłkarzy, którzy przez tak długi czas odgrywali tak ważne role w zagranicznych klubach i cieszyli się podobnym autorytetem w szatni.

Było ich trzech, w każdym z nich inna krew – można by napisać o Polakach z Borussii Dortmund, parafrazując słowa wielkiego hitu zespołu Perfect.

Przebojowy Robert Lewandowski, tytan pracy dbający o wizerunek w mediach równie starannie jak o własny organizm. Waleczny i nieustępliwy, ale unikający rozgłosu Kuba Błaszczykowski. I ten trzeci – czujący się świetnie zarówno w obronie, jak i w ataku, zarażający pozytywną energią Łukasz Piszczek.

Nie narzeka, tylko pracuje

Kiedy w 2010 roku spotkali się w Borussii, nie przypuszczali, że zaczyna się jeden z najpiękniejszych momentów w historii polskiego futbolu, że odcisną tak duże piętno na drużynie, którą wkrótce będzie się nazywać Polonią Dortmund, że polskim piłkarzom zrobią tak wspaniałą reklamę.

Kuba miał już wprawdzie za sobą blisko 100 meczów w Borussii, Robertem uważanym za największy talent znad Wisły interesowały się wielkie kluby, a Łukasz od trzech sezonów grał w Hercie. Ale początki nie były łatwe.

Zwłaszcza dla Piszczka, który przeżył właśnie spadek z Bundesligi, a rok później został skazany za korupcję (kupno meczu ligowego z Cracovią przez zawodników Zagłębia Lubin). Przychodził do Borussii w ciszy, za darmo – w przeciwieństwie do Lewandowskiego, za którego zapłacono 4,5 mln euro. Nie mógł sądzić, że to właśnie on z polskiej trójki zostanie w Dortmundzie najdłużej, że będzie miał szansę zakończyć tu karierę, a dziesięć lat później stanie się autorytetem dla młodszych kolegów.

– Mieć go w zespole to coś fantastycznego. To typ człowieka, który nie narzeka, tylko pracuje. Nie szuka wielkich słów publicznie, ale w szatni cieszy się poważaniem – chwalił go w magazynie „Kicker" Lucien Favre. Trener, który wymyślił go na nowo.

Dar i wzór

Piszczek trafił do Niemiec jako świetnie zapowiadający się napastnik, król strzelców mistrzostw Europy do lat 19. Prowadzący Herthę Favre uznał jednak, że lepiej niż w ataku poradzi sobie na boku defensywy. Twierdził, że już po pięciu minutach wiedział, iż to pozycja dla niego.

I choć w Dortmundzie o miejsce w składzie przyszło Piszczkowi walczyć z reprezentantem Niemiec Patrickiem Owomoyelą, szybko wygrał tę rywalizację, a „Kicker" wybrał go na najlepszego prawego obrońcę ligi.

Borussia święciła sukcesy, na dwa lata zrzuciła z mistrzowskiego tronu Bayern, awansowała do finału Champions League. Piszczek wystąpił w nim na środkach przeciwbólowych. Kibice docenili, że odłożył operację biodra, by pomóc kolegom, a Juergen Klopp opowiadał, że Polak to jego królewski transfer.

– Naprawdę nie znam innego tak grającego obrońcy. Nie chcę przesadzać, ale dam ten przykład. Dani Alves – on też jest ciągle w biegu, ciągle w ataku, ale nie jest tak dobry w defensywie – przekonywał trener Borussii w reportażu Polsatu Sport zatytułowanym „Polonia Dortmund".

Thomas Tuchel, który w 2015 roku zastąpił na stanowisku Kloppa, powiedział kiedyś, że Piszczka kocha. Nazywał go darem, wzorem do naśladowania. Mówił, że jest uosobieniem wartości, jakie wyznaje Borussia. – Nie ma dnia, by nie pojawił się na zajęciach z uśmiechem – podkreślał.

Pytanie Mourinho

Trenerzy mieli do niego słabość. Nie tylko ci w Borussii. Do Realu próbował sprowadzić go Jose Mourinho.

– Kiedyś opowiedziałem anegdotę o tym, jak Portugalczyk poprosił Hansa-Joachima Watzkego, aby mi przekazał, że jestem jedynym zawodnikiem, który mu odmówił. Ale to było pół żartem, pół serio. Tak naprawdę nigdy z Mourinho nie rozmawiałem. Jeśli Real faktycznie mnie chciał, to zablokowała to Borussia –wspominał Piszczek w niedawnym wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego".

Dla Lewandowskiego Dortmund okazał się za mały. Błaszczykowski, zanim wrócił do Wisły, szukał szczęścia w Fiorentinie i Wolfsburgu. Z Borussii Kloppa, która zachwycała Europę, zostało niewiele. A Piszczek wciąż trwa. Mimo 34 lat gra, jakby czas się zatrzymał. I powtarza, że Dortmund to jego miejsce na ziemi.

Wygryźć ze składu próbowało go wielu. Kevin Grosskreutz, Erik Durm, Matthias Ginter, Jeremy Toljan czy Felix Passlack. Dziś nikt o nich nie pamięta.

Pomógł psycholog

Można odnieść wrażenie, że Piszczkowi bardziej niż konkurenci dawały się we znaki kontuzje. Największe chwile zwątpienia miał po operacji biodra, gdy rekonwalescencja się przeciągała, a powrót na boisko nie był tak udany, jak sobie wyobrażał. Nie ukrywa, że pomogła wówczas współpraca z psychologiem sportowym Kamilem Wódką. A karierę klubową przedłużyło pożegnanie z reprezentacją po słabym w wykonaniu Polaków mundialu w Rosji.

– Gdybym z niej nie zrezygnował, mogłoby mi zabraknąć sił, by grać na tym poziomie. Nie doceniłem, jak bardzo można odpocząć podczas dwutygodniowej przerwy na kadrę – przyznał w rozmowie z „Przeglądem Sportowym".

Zmieniły się też nieco jego zadania w Borussii, teraz biega już mniej, ustawienie z trzema środkowymi obrońcami wyraźnie mu służy. Liczby nie kłamią. Od początku roku Borussia wygrała wszystkie dziewięć meczów Bundesligi, w których wystąpił, straciła tylko pięć goli.

Może to także wpływ opaski kapitańskiej, którą pod nieobecność trapionego kontuzjami Marco Reusa ma ostatnio szansę zakładać regularnie. Wicekapitanem mianował go Favre – w 2018 roku po objęciu posady w Dortmundzie.

Trenerem być nie chce

W przyszłym tygodniu skończy 35 lat. Zwycięstwo nad Bayernem, przedłużające nadzieję na tytuł, byłoby więc pięknym prezentem na urodziny.

Piszczek od dawna ma plan na przyszłość. Po zakończeniu kariery chciałby wrócić na Śląsk, do rodzinnych Goczałkowic, gdzie piłkarzem, trenerem i prezesem LKS był jego ojciec Kazimierz. Sam przekonuje, że trenerem być nie zamierza, na razie pełni funkcję wiceprezesa klubu walczącego o awans do trzeciej ligi, wspiera go finansowo, śledzi mecze w internecie. Gdy tylko pozwala na to czas, przyjeżdża, by zobaczyć postępy na własne oczy.

Z Borussią przedłużył umowę o rok, ale niech nikogo nie zdziwi, jeśli za kilkanaście miesięcy po raz kolejny powie: zostaję. Goczałkowice wybaczą i poczekają.

Dziś szlagier Bundesligi Borussia – Bayern

Ten mecz to dla gospodarzy szansa, żeby pozostać w grze o mistrzostwo Niemiec. Podopieczni Luciena Favre'a siedem kolejek przed końcem sezonu tracą do lidera z Monachium cztery punkty.

Obie drużyny grają tak, jakby przerwy spowodowanej epidemią w ogóle nie było. Zarówno Borussia, jak i Bayern z dziesięciu ostatnich spotkań ligowych wygrały dziewięć, zdobywając średnio ponad trzy bramki na mecz, a strzelecki pojedynek Roberta Lewandowskiego i Norwega Erlinga Haalanda przykuwa uwagę kibiców w całej Europie.

Polak rozgrywa sezon życia, a dzięki przerwie wciąż ma szansę dogonić rekord Niemca Gerda Muellera, który prawie pół wieku temu w jednym sezonie Bundesligi zdobył 40 bramek. Lewandowski ma ich 27 (dwa mecze zabrała mu kontuzja piszczela). Goli we wszystkich rozgrywkach – także w Lidze Mistrzów i Pucharze Niemiec – uzbierał 41 i tylko dwóch brakuje mu do wyrównania najlepszego wyniku w karierze.

Snajper reprezentacji Polski mierzy się z historią, Haaland dopiero legendę buduje. Kibiców tak rozpieścił seryjnym strzelaniem, że kiedy kilka dni temu podczas meczu z VfL Wolfsburg (2:0) przytrafił mu się przed bramką spektakularny kiks, wszyscy byli zdumieni. – To ogromny talent, ale za wcześnie, żeby go porównywać z Lewandowskim – mówi trener Bayernu Hansi Flick. Jesienią Borussia przegrała w Monachium 0:4. – Zapomnieliśmy o tamtym meczu. Bayern to świetny zespół, ale każdy ma swoje słabości – zapewnia Favre. ?—k.k.

Transmisja o 18.30 w Eleven Sports 1