Gra, na którą nie czekałem, ale której potrzebowałem. Groteskowo krwawy Maneater – recenzja
by Szymon RadzewiczLiam Smith odetchnął z poczuciem ulgi. Zasłużony weekend spędzał na Florydzie, sącząc drinka i wpatrując się w taflę morza. Marketingowiec firmy budowlanej nie mógł przypuszczać, że lada moment z wody wyskoczy ogromny rekin-ludojad, lecąc w jego kierunku niczym Michael Jordan. Że niby żarłacze nie wyskakują na plaże? Pff, to zagraj w Maneater.
Absurd. Pojęcie określające brak sensu jest powszechne nie tylko w codziennym życiu pracownika korporacyjnego, ale również w kulturze i sztuce. Absurd przeniósł się także do dzieł masowych, co by wskazać książki, filmy czy seriale. Silnie obecny jest także w grach wideo, dzięki czemu na rynku pojawiają się takie perełki jak Goat Simulator, Seaman czy Katamari Damacy.
Maneater jest czołowym przedstawicielem tej absurdalnej grupy. I za to go lubię.
Gra studia Tripwire Interactive (Red Orchestra, Killing Floor) sprawia, że przechodzimy wyjątkową przemianę. Ręce zamieniamy na płetwy, nogi łączą się nam w silny ogon, z kolei twarz rozjeżdża na boki, robiąc miejsce wielkim zębiskom. Stajemy się żarłaczem z prawdziwego zdarzenia. Do tego nie byle jakim, bo rekinem-ludojadem. Upodobanie do ludzkiego mięsa nie jest tutaj przypadkowe. Twórcy snują prostą historię zemsty, w której młoda rybka chce pomścić śmierć swojej matki.
Początkowo sądziłem, że Maneater będzie się koncentrował na wendetcie wymierzonej przeciwko kłusownikom. Bardzo szybko okazało się jednak, że tytuł to gra środowiskowa – jako młody rekin musimy walczyć o przetrwanie w naturalnym środowisku, rywalizując o przestrzeń do życia z makrelami, szczupakami (żaden tam król wód), barakudami czy nawet aligatorami. Jak to w życiu bywa, najpierw uciekamy przed niektórymi drapieżnikami, aby kilka poziomów później to one uciekały przed nami.
No właśnie: poziomy. Jakby się tak dobrze zastanowić, Maneater to niemal cRPG akcji. Każdy nasz gryz ma wartość punktową. Wszystkie żywe istoty posiadają swoje paski życia. Zbieramy doświadczenie, za które awansujemy z poziomu na poziom. Do tego rozwijamy umiejętności, a także zmieniamy wyposażenie. Wiem, brzmi to niedorzecznie. Wręcz… absurdalnie. Na tym jednak polega Maneater – sukcesywnym pięciu się w górę hierarchii matki natury, aż żaden inny rekin nam nie podskoczy.
Gdybym miał do czegoś porównać podwodną walkę w Maneater, byłoby to… Ace Combat.
Co prawda nasz rekin nie jest wyposażony w żadne rakiety czy torpedy (niestety), ale sama walka silnie przypomina powietrzne przepychanki w celu zdobycia jak najlepszej pozycji do ataku. Wraz z przeciwnikiem toczymy podwodne półkola, starając się wypracować dogodną przestrzeń do kłapnięcia szczękami. Do tego dochodzą uniki, ciosy ogonem, a także miotanie ukąszoną ofiarą na lewo i prawo. Podstawa zawsze jest jednak ta sama: wejść przeciwnikowi na tył i męczyć, aż nie wyzionie ducha.
Podwodne walki o dominację są przy tym zaskakująco krwawe. Z takiego aligatora możemy np. zrobić niemal bezbronny kadłubek, po kolei odrywając każdą łuskowatą łapę od ciała. Krew sączy się wtedy z ran wielkiego gada, farbując mulistą wodę na szkarłatny kolor. Nie znam się na rekinach, nie wiem czy naprawdę pastwią się w ten sposób nad jedzeniem, ale patrząc na tę zbędną przemoc wobec mojego rywala było mi go trochę szkoda.
Co innego ludzie – tych nie szkoda ani trochę.
Nasz rekin-ludojad ma wszelkie powody, aby nienawidzić homo sapiens. Gdy była mała, ryba została wyrwana z wnętrzności swojej matki, upolowanej przez łowcę rekinów. Następnie łowcą ją okaleczył, a później wrzucił do wody, by złapać za jakiś czas, gdy już podrośnie. Od tego momentu nie spuszczamy oka z kłusownika, pożerając wszystko i rosnąć w siłę. Cel ostateczny jest oczywisty. Kłusownik musi zginąć. Nim to się jednak stanie, w naszej paszczy znajdzie się kilkuset innych ludzi.
Polowanie na ludzi jest banalnie proste. Tak samo jak walka z łowcami rekinów. Jako żarłacz, mamy gigantyczną przewagę nad człowiekiem. Harpuny, sieci czy bomby głębinowe bledną przy surowej, bezwzględnej sile drapieżnika. Łodzie rozpadają się na pół, ludzie z przerażeniem wskakują do wody, a na dodatek każdy kęs ludzkiego mięsa przywraca nam życie. W takich okolicznościach walka jest od początku przesądzona. Nawet imienni bossowie nie stanowią żadnego większego wyzwania.
Sytuacja komplikuje się na lądzie. Zawsze mamy tylko chwilę, aby siać popłoch wśród nabrzeżnych turystów. Później nasze oskrzela zmuszają do powrotu w głębiny. Nasze lądowe ataki wyglądają przy tym przekomicznie i rozbrajająco. Oto bowiem wielki ludojad zachowuje się jak foka, nieudolnie przesuwając wielkie, masywne ciało w kierunku ofiary. Na szczęście ludzie są tak głupi, że przewracają się o własne nogi. Pałaszujemy więc ile mamy sił w oskrzelach, a cała sytuacja wygląda jak z jakiegoś horroru klasy C. Klimat Sharkando wisi mocno w powietrzu.
Maneater – dobra zabawa, ale czy dobra gra?
Terroryzowanie ludności oraz walka o dominację w głębinach jest przyjemna, ale do pewnego momentu. Niestety, Maneater to produkcja do bólu monotonna. Gra zawiera się w prostym, powtarzalnym schemacie: odblokuj nowy teren, wypełnij kilka powtarzalnych misji, zabij łowcę rekinów, zabij dominującego drapieżnika. I tak raz za razem, jakieś dziesięć instancji. Maneater zmusza do grindu, i chociaż zabawa jest przy tym przednia, to tylko w małych dawkach i ze zdrowymi odstępami. Grając zbyt długo w przygody rekina człowiek zaczyna sobie zadawać niebezpieczne pytania.
Na przykład: co ja robię ze swoim życiem?
Grę trawi także sporo niedoróbek. Goniłem za rybą, która przeniknęła przez ścianę głazów i zniknęła. Zniszczyłem podziemne kraty, ale niewidzialna brama wciąż broniła mi wstępu do podwodnego kanału. Widziałem lubi pływających w powietrzu, kilka metrów ponad poziomem wody. Do tego gra na PS4 potwornie zacina w jednej lokacji. Tego typu potknięcia budują przekonanie, że nie mamy do czynienia z produkcją wypucowaną na picuś glancuś. Z drugiej strony Maneater to oczko (albo i dwa) wyżej niż np. symulatory PlayWaya. Mamy do czynienia z grą od A do Z, kompletną, zabawną, ciekawą i początkowo naprawdę wciągającą.
Największe zalety:
- Absurdalna, irracjonalna, rozluźniająca
- Narrator z dokumentu komentujący nasze działania
- Wciągający rozwój i rozrost protagonistki
- Płytki, ale przyjemny humor
- Znajdźki
Największe wady:
- Zacięcia, znikające obiekty, wiele innych błędów
- Monotonia i powtarzalność misji
- Albo grind albo stoisz w miejscu
- Sterowanie – czułem, że jestem łodzią podwodną, nie rekinem
- Fajnie zagrać, głupio kupić (w pełnej cenie)
Maneater to jedna z tych produkcji, o których mogę napisać: dobrze się bawiłem, miło wspominam, ale zmuszać do zakupu nie będę. Równie dobrze możecie obejrzeć ten tytuł u swojego ulubionego streamera. Jeśli poświęcicie na seans pół godziny, to tak jakbyście poznali całą grę. Bo chociaż terroryzowanie plażowiczów to kapitalna metoda na odstresowanie, trzeba zapłacić za tę absurdalną terapię prawie 150 zł.
Jedno za to nie ulega wątpliwości – Ecco The Dolphin może się schować. Wręcz powinien.