Łukasz Załuska: W meczu z Legią nie mamy nic do stracenia
by Maciej Ziółkowski- Ani my, ani Legia do końca nie wiemy, jak ten mecz będzie wyglądał. Normalnie przed rozpoczęciem ligi zagrałeś kilka sparingów i mniej więcej wiedziałeś, czego się spodziewać. Teraz przystępujemy do grania z marszu – mówi w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” Łukasz Załuska, bramkarz Miedzi Legnica i były zawodnik „Wojskowych”.
- A jeszcze w zeszłym tygodniu słyszeliśmy, że zawodnicy, którzy nie załapią się na ławkę, nie mogą być na stadionie. Kacper Kostorz jest wypożyczony z Legii, nie będzie mógł zagrać ani też obejrzeć meczu na żywo, choć przebywa z nami na co dzień w szatni. Miałem też nadzieję zmierzyć się z moim druhem Radkiem Cierzniakiem, ale z tego co wiem, to przez problem z plecami nie zagra.
Jak w Wysokiem Mazowieckiem zostaje się kibicem Legii?
- Do Warszawy jest 120 kilometrów. Wciągnąłem się, gdy pojechałem na eliminacje Ligi Mistrzów z IFK Goeteborg. Byłem z tatą. On średnio interesuje się piłką, wyjazd zorganizował specjalnie dla mnie, bo chciał mi pokazać międzynarodowy futbol. To był mój pierwszy taki mecz na dużym stadionie ze znanymi piłkarzami. Zobaczyłem rozśpiewanych kibiców i wsiąkłem, wsiąkłem strasznie.
Było lato 2003 roku, zostałeś wypożyczony po sąsiedzku z Legii do Polonii.
- W moim pierwszym sezonie w Legii bronił Stanew, na ławce siedział Artur Boruc, a ja miałem od nich się uczyć. Latem trener Dowhań namawiał: „Idź do Polonii i graj, zamiast być trzecim bramkarzem w Legii”. Wspólnie zdecydowaliśmy, żebym ograł się w Polonii. Legia pojechała na swoje obozy, a ja trenowałem i grałem sparingi w Polonii. Byłem tam szykowany na podstawowego bramkarza.
W wywiadzie dla „Naszej Legii”, a później dla „Przeglądu Sportowego” przyznałeś, że kibicujesz Legii. Na Konwiktorskiej dostałeś wilczy bilet.
- Człowiek był młody, nie do końca znał życie i konsekwencje takiego wyznania.
Pobite gary.
- Poszedłem na rozmowę do Jerzego Engela, wtedy dyrektora sportowego Legii. Mówi: „Dobra, dzisiaj o 16 jest trening pierwszej drużyny, wracaj i trenuj z chłopakami”. Chyba zapomniał przekazać tę informację trenerowi Kubickiemu. On miał zwyczaj, że przed zajęciami wchodził do szatni omówić to, co będziemy robić na boisku. Po kilku minutach mnie zauważył, przerwał: – Poczekajcie, poczekajcie. A co ty tutaj robisz? – wskazał na mnie. O Boże.
Co powiedziałeś?
- Że... przyszedłem na trening.
I tylko treningi ci pozostały.
- Nie było szans załapać się nawet na ławkę. Niekwestionowanym numerem jeden był Artur Boruc, szykowany na gruby, zagraniczny transfer. Zaczynał już pukać do reprezentacji. Na jego zastępcę ściągnięto Andrzeja Krzyształowicza, a ja miałem ogrywać się w Polonii. Gdy moje plany się zmieniły, usłyszałem od trenera, że jestem daleko, daleko za tymi, którzy byli na obozach. Nie mogłem wskoczyć nawet na ławkę.
W jakich okolicznościach w ogóle trafiłeś do Legii?
- Zadzwonił trener Dawidziuk, którego znałem ze szkółki w Szamotułach i powiedział, że Legia poważnie mną się interesuje. Nie chciałem wierzyć. Sam siebie pytałem, dlaczego taki klub chce akurat mnie. Ale gdy dziś patrzę na tamten transfer, to Legia niczym nie ryzykowała. Wzięła 18-latka, który jeździł na zgrupowania juniorskich reprezentacji Polski, trzy razy zagrał w ekstraklasie.
Legia nadal w sercu?
- Po tylu latach spędzonych w środowisku piłkarskim zobojętniałem, wszystko mi spowszedniało. Nie kibicuję żadnemu klubowi, rzadko oglądam mecze. Kiedyś o 18 włączałem program Ran, bo grał Bayern i musiałem zobaczyć, czy Jancker strzelił gola. Jak Bayern przegrał, to miałem zepsutą niedzielę. Ale wracając do Legii - to fantastyczna drużyna. Ale my w meczu z nimi nie mamy nic do stracenia.
Całość można przeczytać na stronach "Przeglądu Sportowego".