https://media.wplm.pl/thumbs/ODI1L3VfMS9jY184ZjA3NS9wLzIwMjAvMDIvMTQvMTAyNC81MjUvNzI5ZDU1Y2I2NTBjNGQ0ZjlmOTg5ZjI4YzJkZjQxNWQuanBlZw==.jpeg
autor: Fratria / YouTube

10/04 DEKADĘ PÓŹNIEJ. 14 lutego – Turowski wchodzi do gry. Jak komunistyczny szpieg organizował uroczystości w Katyniu

by

„10/04 DEKADĘ PÓŹNIEJ” to cykl tekstów przypominających wydarzenia poprzedzające katastrofę smoleńską. Dzień po dniu odtwarzamy publikacje, wypowiedzi, atmosferę tamtych dni, analizujemy dokumenty, by z perspektywy dekady na nowo spojrzeć na tło narodowej tragedii.

Według doniesień medialnych właśnie 14 lutego 2010 r. został przywrócony do pracy w MSZ Tomasz Turowski, jedna z najbardziej tajemniczych postaci zaangażowanych w organizację wizyt w Katyniu w 2010 r. Dzień później Radosław Sikorski skierował go do ambasady w Moskwie na stanowisko kierownika wydziału politycznego.

Jak stwierdzi później (w październiku 2013 r.) w wywiadzie dla Wirtualnej Polski, „nie został tam powołany z dnia na dzień”. Sięgnięcie po niego tłumaczył m.in. tym, że… niewielu ludzi w MSZ znało rosyjski:

Przechodziłem szkolenia od lipca 2009 roku. (…) Pisałem dla MSZ opracowania dotyczące naszej polityki wschodniej. W tym czasie powstała pewna luka pokoleniowa. Zabrakło ludzi po pierwsze ze znajomością Rosji, po drugie ze znajomością języka rosyjskiego. Zakres relacji z Rosją się rozszerza i brakuje dostatecznej ilości rąk i głów do pracy. Było to absolutnie logiczne postępowanie ze strony MSZ. Zwrócono się do ludzi - specjalistów w dziedzinie relacji polsko-rosyjskich, m.in. do mnie.

Supertajny agent PRL

Kim jest Turowski? To były oficer Agencji Wywiadu i Urzędu Ochrony Państwa. W PRL był tzw. nielegałem, agentem Wydziału XIV Departamentu I MSW.

W grudniu 2010 r. IPN wystąpił o jego lustrację. Zaraz po tym MSZ ogłosił, że Turowski kończy swą misję w Moskwie. W początkach 2011 r. podał się do dymisji, którą „w trybie natychmiastowym” przyjął Radosław Sikorski. Według „Rzeczpospolitej” IPN podejrzewał Turowskiego, że w oświadczeniu lustracyjnym zataił, iż był tzw. nielegałem wywiadu PRL, skierowanym w 1975 r. jako oficer wywiadu do zakonu jezuitów w Watykanie. Przez 10 lat miał być dopuszczany do „największych tajemnic Watykanu dotyczących polityki wschodniej”. W 1986 r. miał wystąpić z zakonu, a w 1993 r. zaczął pracę w MSZ. Zdaniem „Gazety Wyborczej” było to „przykrywką” dla działalności w polskim wywiadzie. Był też ambasadorem na Kubie.

Uznano go za kłamcę lustracyjnego. Jednak w 2012 r. Sąd Najwyższy odrzucił tezę, że Turowski skłamał w swoim oświadczeniu lustracyjnym.

W 2013 r. ukazała się książka, wywiad-rzeka z nim, przeprowadzony przez dziennikarzy „Gazety Wyborczej”. Chwali się w niej m.in. tym, że potrafi oszukać wykrywacz kłamstw. I tak tłumaczy pracę dla PRL-owskiego wywiadu (całkowicie podporządkowanego Moskwie):

Wiedziałem, że w opozycję się nie zaangażuję, nie widziałem szans, by była w stanie dokonać zmian w ramach systemu. I pomyślałem, że jeśli będę w wywiadzie, to będę pisał meldunki wywiadowcze; jeśli będą dobre, to przeczytają je ludzie z establishmentu politycznego, z górnej półki. A jeśli tak, to będę miał wpływ na najważniejsze decyzje w kraju.

To oczywista bzdura, którą w XXI wieku aż wstyd głosić. Ale Turowski brnie w tę narrację:

Jako agent musiał się pan zapisać do partii?

Nie, to nie był element przysięgi. Do partii wstąpiłem już na odległość, w 1977 roku.

Dlaczego?

Ideowo byłem przekonany.

Do czego?

Do tego, że system posiada rezerwy wewnętrzne pozwalające na ewolucję, a prosocjalne nastawienie na zapobieganie rozwarstwieniom ekonomicznym da się połączyć z postępem społecznym i gospodarczym.

We wstępie do książki czytamy, że szpiegując w Watykanie Jana Pawła II „przekazywał do centrali informacje na jego temat”. W istocie tak było. Turowski był blisko Ojca Świętego, bo znał się z ówczesnym ks. prałatem Stanisławem Dziwiszem.

Jego działalność w Rzymie nabrała rozmachu po wyborze kardynała Wojtyły na papieża. Przez 10 lat ukrywał się pod habitem jezuity, inwigilował bliskie otoczenie Jana Pawła II, a także sporządzał donosy na polskie środowiska opozycyjne. Miał być 13 maja 1981 r. na pl. Św, Piotra w Watykanie, gdy Ali Agca strzelał do papieża. 30-letni zakonnik stał się jednym z najcenniejszych agentów całego komunistycznego bloku w Watykanie.

W połowie lat 80. wyjechał do Francji, gdzie – wciąż jako zakonnik – szpiegował polską opozycję.

Zakaz fotografowania na miejscu katastrofy

To Turowski nie pozwolił wykonywać zdjęć na miejscu katastrofy pracownikom polskiej ambasady. 10 kwietnia oczekiwał na delegację na płycie smoleńskiego lotniska. Jako jeden z pierwszych był w miejscu tragedii. We wspomnianym wywiadzie mówił:

   •  
Obok mnie była pani Emilia Jasiuk - drugi sekretarz ambasady i pani Wioletta Sobierańska - konsul. Nagle pani Jasiuk powiedziała: „Co to za manekiny?” Ja wtedy spojrzałem i zauważyłem, że to są części ciał ludzkich. Ona chciała to filmować, na co powiedziałem jej, by przerwała to filmowanie, bo to jest nieetyczne. To są drastyczne obrazy. Trzeba uszanować ludzi chociażby w perspektywie ich rodzin. To jest niewątpliwie polecenie, które wtedy wydałem. I nie ma nic wspólnego z poleceniem, które było mi przypisywane.
   •  
Co to za polecenie?
   •  
Miałem zlecić służbom rosyjskim odebranie kamery Sławomirowi Wiśniewskiemu z TVP i zniszczenie sprzętu, tudzież nagrania. Okazało się, że rzeczywiście ktoś takie polecenie wydał, ale nie kazał niszczyć sprzętu.

Chluby mu to nie przynosi. Każde zdjęcie zrobione wówczas było przecież niezwykle cenne, zwłaszcza w pierwszych chwilach po katastrofie. Miało kolosalne znaczenie dowodowe. Szczególnie w obliczu tego, jak zachowywali się Rosjanie. Sam Turowski przyznaje, że próbowali oni nie dopuścić do rejestrowania pola szczątków.

Komunistyczny szpieg organizuje uroczystości

Według zeznań Piotra Marciniaka, zastępcy ambasadora RP w Moskwie, rola Turowskiego była o wiele ważniejsza niż on sam przyznaje:

Decyzją ambasadora RP w Moskwie przygotowania do wizyty Premiera RP w Katyniu w dniu 7 kwietnia 2010 r. i wizyty Prezydenta RP w Katyniu w dniu 10 kwietnia 2010 r. koordynował i nadzorował Tomasz Turowski.

Brał on udział w większości prowadzonych w Rosji rozmów dotyczących wizyt Donalda Tuska i Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Uczestniczył w spotkaniach grupy przygotowawczej, która 23 marca 2010 r. rozpoczęła pobyt w Moskwie, Smoleńsku i Katyniu.

Zeznając w prokuraturze Turowski opowiadał:

Przejechaliśmy trasą od Katynia obok budynku administracji aż do lotniska, odtwarzając przewidywaną drogę kolumny z gośćmi obu wizyt. Dojechaliśmy do bramy, próbowaliśmy się dogadać z ochroną, ale nic to nie dało. Nikt z grupy przygotowawczej, także przedstawiciel ataszatu i BOR-u, nie wyraził zainteresowania zlustrowaniem lotniska.

Nikt – na czele z samym Turowskim. W Smoleńsku był później jeszcze 5 kwietnia, gdy sprawdzano stan przygotowań do wizyt premiera i prezydenta. Znów nikomu nie przyszło do głowy zbadać, w jakim stanie jest lotnisko. Podobnie 9 kwietnia.

Dwa dni po katastrofie wziął udział w audycji rosyjskiego radia Finam.fm. Powiedział wtedy:

Komentując tę tragedię, powiedziałbym, że ona jest elementem narodzenia się nowego poziomu obywatelskiej samoświadomości Polaków, ale też – jestem absolutnie tego pewien - nowym etapem stosunków pomiędzy Polską i Rosją. Dlaczego? I Rosja, i Polska należą - myślę, że z tą opinią zgodziłby się zmarły tragicznie prezydent – są przedstawicielami tej samej ogromnej judeo-chrześcijańskiej tradycji, a wielkie rzeczy w tej tradycji zawsze rodziły się we krwi. I jestem pewien, że z tej krwi wyrośnie to, na co my wszyscy czekamy – wyrosną nowe, dobre stosunki pomiędzy Polską i Rosją.

Podkreślmy – są dwa dni po katastrofie. Ciała ofiar znajdują się w Rosji, w Smoleńsku trwają prace na miejscu katastrofy, Turowski musi już wtedy wiedzieć, że Rosjanie nie współpracują z Polakami, manipulują materiałem dowodowym. Nie wiemy, co się stało, prokuratura zakłada wszystkie ewentualności, włącznie z zamachem. A Turowski stawia tezę, że z tej krwi narodzą się „nowe, dobre stosunki pomiędzy Polską i Rosją”.

Niby już od dawna poza strukturami szpiegowskimi Kremla, a jakby wciąż w nich funkcjonował…

„Wyborcza” nie zwalnia tempa

Mimo, że 14 lutego 2010 r. był niedzielą, nie próżnowała redakcja „Gazety Wyborczej”. Jak w zasadzie każdego dnia od momentu zaproszenia Donalda Tuska do Katynia, znajdowała na swoich łamach bądź stronach internetowych miejsce dla budowania atmosfery odprężenia w stosunkach z Rosją. Tego dnia ukazuje się rozmowa z Aleksandrem Babakowem, wicemarszałkiem rosyjskiej Dumy. Tytuł iście pojednawczy: „Sierp i młot to też wasza historia”.

Oto kluczowy fragment:

Wacław Radziwinowicz: Kontaktów między Polską a Rosją jest coraz więcej. Współpracują senaty naszych krajów, Cerkiew i Kościół katolicki prowadzą intensywny dialog. Za dwa miesiące Władimir Putin i Donald Tusk wspólnie oddadzą hołd ofiarom Katynia. To znaczy, że w stosunkach naszych krajów otwierają się nowe perspektywy?

Aleksandr Babakow: Tak i można się z tego tylko cieszyć. Ale nie zapominamy, że w pańskim kraju działają siły polityczne, które nie całkiem prawidłowo podchodzą do współpracy z Rosją. Nikt nie neguje, że w naszej wspólnej historii są bolesne problemy. Nie wolno ich przemilczać, ale nie należy ich czynić jedynym tematem naszych rozmów. Mam wielką nadzieję, że tej wiosny uda się nam przełamać ten historyczny impas i oddać historię historykom. Wtedy politycy będą mogli zająć się rozwiązywaniem konkretnych zadań ekonomicznych, humanitarnych, socjalnych.

WR: Moskwa zapowiada, że Putin i Tusk złożą hołd wszystkim pochowanym w Katyniu - i Polakom, i pomordowanym tam przez NKWD obywatelom ZSRR. Na ile szczery jest w Rosji żal po rosyjskich ofiarach terroru stalinowskiego?

AB: Podchodzę do tej sprawy bardzo ostrożnie i z lękiem. Przede wszystkim dlatego, że wciąż jeszcze żyją ludzie, którzy wtedy żyli i działali. Jedni byli ofiarami, inni, że tak powiem, antyofiarami. I każdy ma swój obraz tamtych wydarzeń, swoją ocenę. Widzą w przeszłości i rzeczy dobre, i złe. Ich przekonań i ich wiedzy nie wolno ignorować. Dlatego zostawiłbym ocenę tamtych lat w moim kraju przyszłym pokoleniom. Niech one przyjrzą się z dystansu, niech ocenią. A naszych weteranów boli na przykład to, co się dzieje z symbolami radzieckimi w Europie Centralnej. W Polsce ich używania zakazał nawet parlament. To absurd. Przecież te symbole to też wasza historia - dobra czy zła, ale wasza. Nie próbujcie jej zmieniać, tylko wyciągajcie z niej wnioski.

Ciężka praca wyrobników z „Wyborczej” nie poszła na marne. Dzięki jej licznym publikacjom, słowa Turowskiego z 12 kwietnia mogły dla niektórych mieć głębokie uzasadnienie.

Marek Pyza

Wszystkie części kalendarium „10/04 DEKADĘ PÓŹNIEJ” znajdziesz tutaj.