Jarosław Niezgoda: Amerykanie bardzo mnie chcieli
by Maciej Ziółkowski- Do Portland trafiłem bardziej doświadczony, ograny, znam swoją wartość. Nie mam kompleksów. W końcu odszedłem z polskiej ligi jako najlepszy strzelec. A kto wie, może i przyszły król strzelców? - mówił w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" Jarosław Niezgoda, były piłkarz Legii, obecnie zawodnik Portland Timbers.
Jakim słowem określiłby pan swój transfer do Portland Timbers?
- „Dziwny”... Może „nietypowy”? Wiadomo, jaka była sytuacja z tą moją ablacją.
11 stycznia wsiadł pan do samolotu i poleciał do Stanów Zjednoczonych, by przejść testy medyczne. Spodziewał się pan komplikacji?
- Nie byłem w stu procentach pewny, że wszystko będzie ok. Półtora roku temu przeszedłem ablację serca, inne moje problemy ze zdrowiem też powodowały, że miałem obawy. Nie chcę za bardzo wchodzić w szczegóły, bo nie o wszystkich sprawach na razie wiem. Kiedy wylądowałem, od razu miałem mieć zrobione EKG, jednak szpital był już zamknięty, wykonali mi je po kilku dniach. Wtedy się dowiedziałem, że muszę po raz drugi przejść ablację.
Jak się pan teraz czuje?
- Wydaje mi się, że wszystko jest już ok, ale sztab medyczny nie pozwala mi jeszcze ćwiczyć z większymi obciążeniami. Takie są procedury, nie można tego przyspieszać. Nie wiem, kiedy będę mógł juz zagrać, czy będę gotowy na pierwszą kolejkę. Chciałbym, ale od ostatniego meczu minęło już trochę czasu. Muszę nadrabiać.
Kiedy graliście ostatni mecz przy Łazienkowskiej, czuł pan, że to pana ostatni mecz w Legii?
- Miałem takie przeczucie. Sporo się o tym mówiło, więc trochę myślałem o tym, że może się tak zdarzyć.
Zastanawiał się pan, czy to może być prawda, czy chciał pan, by stało się to prawdą?
- Na pewno nie było tak, że za wszelką cenę chciałem odejść. Tyle że nie dostałem od Legii propozycji, która mogłaby mnie przekonać, by zostać przy Łazienkowskiej. Gdybym miał 20-21 lat, na pewno myślałbym inaczej. Ale jestem po trudnym roku, wiek poszedł do przodu, zależało mi, by podpisać dłuższy, lepszy kontrakt. Zmarnowany sezon odcisnął na mnie duże piętno.
Musiał pan naciskać Legię, by się zgodzili na ten transfer?
- Nie stałem codziennie pod gabinetem prezesa, aby go przekonać. Spotkaliśmy się raz, powiedziałem panu Mioduskiemu i dyrektorowi Kucharskiemu swoje odczucia. Stwierdziłem, że jeśli jako klub nie są w stanie zaproponować mi lepszej umowy, to chciałbym skorzystać z oferty Portland.
Co pan czuł, gdy trybuny krzyczały: JA-RO-SŁAW?
- Czułem się naprawdę ważną postacią tego zespołu. Choć mam świadomość, że gdybym nazywał się Grzegorz, to pewnie by mojego imienia tak nie skandowali. Ale tak się złożyło, że jestem Jarosław. Przez długi czas nie lubiłem swojego imienia. Od tych okrzyków z trybun to się zmieniło.
Miał pan czas, by pożegnać się z zespołem?
- Byłem w klubie przed wylotem na testy medyczne, wolałem się nie żegnać przed podpisaniem kontraktu. Kiedy ogłosili transfer, byłem przed lotem do Kostaryki. Zacząłem otrzymywać wiadomości, podziękowania za ten czas przy Łazienkowskiej. Muszę przyznać, że wtedy trochę się wzruszyłem. Aż sam się zdziwiłem, że tak emocjonalnie zareagowałem.
Cały wywiad z Jarosław Niezgodą można przeczytać w tym miejscu.