Krzysztof Cugowski wydaje nową płytę. Uczci nią swoje 70. urodziny
by INTERIA.PLPodwójna płyta, która nosi tytuł "50/70", to prezent Krzysztofa Cugowskiego dla fanów z okazji dwóch jubileuszy. Były wokalista Budki Suflera uczci tym albumem 50-lecie swojej pracy artystycznej i 70. urodziny. Krążek ukaże się w kwietniu, a w maju jubilat organizuje imprezę urodzinową w Lublinie. "To będzie impreza dla fanów, ja wolałbym tylko pierwszą cyfrę świętować" - mówi jubilat.
Zbigniew Krzyżanowski, PAP Life: Panie Krzysztofie, nie wiem jak to jest, ale gdy tylko mam z panem rozmawiać, niemal natychmiast nucę "Znowu w życiu mi nie wyszło"...
Krzysztof Cugowski: - I całkiem słusznie, bo to kawałek, od którego wszystko się zaczęło. Gdyby nie powstał "Sen o dolinie", pewnie byśmy dziś nie rozmawiali.
Nagraliście go w 1974 roku.
- Właśnie Gierek ogłosił, że jesteśmy dziesiątą potęgą gospodarczą świata, trwała propaganda sukcesu, a tu wychodzą jacyś faceci i taki tekst zapodają... Nigdzie nie chcieli tego zagrać, aż w końcu nieżyjący już Jurek Janiszewski wepchnął nagranie do Rozgłośni Harcerskiej, która nadawała na falach krótkich. Dopiero potem nieśmiało zagrała go Trójka. I tak poszło.
I idzie do dzisiaj. A jeśli chodzi o to, co jest dziś - w maju kończy pan 70 lat. Podobno przygotował pan jakąś niespodziankę z tej okazji.
- Tak, nowy album. I to dwupłytowy. Jedna płyta będzie koncertowa, na niej zagramy więcej przebojów, a druga akustyczna.
Nowości?
- Nowości też, ale sięgnąłem po jedną z pierwszych piosenek, jakie nagrałem, a która nigdy dotąd się nie ukazała. Została na nowo zaaranżowana i zobaczymy, czy się spodoba.
Kiedyś wspominał pan, że jeśli chodzi o koncerty z Budką Suflera, to najlepiej wspomina pan nie ten w Carnegie Hall, ale ten w warszawskiej Stodole. Dlaczego?
- Bo to był pierwszy koncert Budki poza Lublinem. To był rok 1973 albo 1974. Byliśmy już taką lokalną gwiazdą i pierwszy raz wyjechaliśmy na koncert do innego miasta i to od razu do stolicy, do Klubu Stodoła. Dla nas był to bardzo ważny występ. Oczywiście wspominam wyjazdy, Amerykę, Australię, Kanadę - byliśmy tam dziesiątki razy. Ale ta Stodoła zapadła mi szczególnie w pamięć.
Ale Ameryka też zostawiła swoje ślady.
- O tak! Tym bardziej, że zaliczyliśmy tam podwójny debiut. Po raz pierwszy pojechaliśmy tam dość późno, chyba w 1989 albo 1990 roku. Organizatorzy wydali nam płytę i kazali śpiewać po angielsku. Graliśmy w Beacon Theater w Nowym Jorku, tam gdzie Martin Scorsese kręcił swój film o Rolling Stones. Przyjęcie takie sobie. W przerwie przyszedł do nas jeden z organizatorów i kazał drugą część śpiewać po polsku. I dopiero impreza się rozkręciła. Okazało się, że na widowni prawie wszystkie miejsca wykupili Polacy.
Nagrywaliście też utwory w Los Angeles.
- Chcieliśmy sami dla siebie sprawdzić, jak się profesjonalnie nagrywa rockowe numery. I wynajęliśmy nie tylko studio, ale i muzyków sesyjnych - Marcusa Millera, basistę zespołu Milesa Davisa i Steve'a Lukathera, gitarzystę z Toto, który przyprowadził syna. Syn chciał nas zobaczyć, bo nigdy nie miał styczności z ludźmi z tej strony świata.
I?
- Był zdziwiony, że tacy normalni jesteśmy, może spodziewał się włosów na plecach i rogów na czole (śmiech). A Lukather, gdy usłyszał nasze podkłady, podnosił tylko kciuk do góry.