https://i.iplsc.com/f-35-podczas-pokazow-w-bazie-wojskowej-nellis-w-las-vegas/0009SYBA2PICAD25-C122-F4.png
F-35 podczas pokazów w bazie wojskowej Nellis w Las Vegas /Michał Adamowski /East News

​Zastaw się a postaw się, czyli F-35 w polskiej armii

by

A więc wchodzimy w to. Za cztery lata pierwsi polscy piloci będą się szkolić na samolotach F-35, kilka lat później pierwsze maszyny wylądują w Polsce (egzemplarze przekazane nam w 2024 roku pozostaną w Stanach, gdyż tylko tam możliwe będzie przeprowadzenie niezbędnych szkoleń). Za kilkanaście lat - z pewnością już w kolejnej dekadzie - obie zakupione eskadry osiągną gotowość operacyjną.

Reklama

Długo, bardzo długo, choć nie ma się co tu zżymać na pisowskich architektów umowy z USA. Wdrażanie nowoczesnych maszyn bojowych nie następuje z roku na rok. Mniej zaawansowane efy szesnaste "przeszczepialiśmy" na polski grunt przez niemal dziesięć lat. Warto wszak o tym wspomnieć, by zderzyć się z pobożnożyczeniowym myśleniem, zgodnie z którym 31 stycznia 2020 roku sytuacja militarna Polski uległa gwałtownej poprawie. 

Nie uległa, tak jak nie zmieniła się po zakupie systemu antyrakietowego Patriot czy baterii rakietowych Himars (zdolnych do rażenia celów na odległość do 300 km). Stanie się tak dopiero, gdy cały ten sprzęt trafi nad Wisłę i gdy zostanie z powodzeniem zintegrowany z pozostałymi elementami, składającymi się na rodzimą obronność.

Ideologizacja tematu

Nie zmienia to faktu, że podpisana dziś umowa na zakup 32 samolotów F-35, to początek nowej drogi w historii polskiej armii. Tylko czy drogi w dobrą stronę? Ano właśnie...

Zakup amerykańskich maszyn - jak niemal wszystkie istotne kwestie - z miejsca stał się elementem politycznej wojny, toczonej w naszym kraju między PiS-em a anty-PiS-em. Ta ideologizacja problemu sprawiła, że trudno dziś wypowiadać jakąkolwiek opinię na temat zasadności podjętej przez rząd decyzji, bez ryzyka posądzenia o brak obiektywności. Ponieważ istotna większość specjalistów zajmujących się kwestiami militarnymi już dawno temu została zakwalifikowana jako "krytycy władzy", taki stan rzeczy de facto sprzyja PiS. 

Daje bowiem pretekst do stwierdzenia, że "cokolwiek byśmy nie zrobili, i tak będą mówić, że to źle" (i chyba nie sprzyja refleksji typu: "a może rzeczywiście z naszą polityką obronną jest coś nie tak?"). Ubolewając nad takim stanem rzeczy spróbuję, mimo wszystko, przekonać Was - zwłaszcza tych, którym bliżej do władzy - że efy trzydzieste piąte to zły wybór. Że to decyzja, która zaciąży na naszych możliwościach obronnych na lata - i z czasem odbije nam się czkawką.

Ma rację Andrzej Duda, mówiąc, że F-35 to najlepszy i najnowocześniejszy samolot na świecie. Rosyjskie próby doścignięcia Amerykanów w tym obszarze jak na razie nie przyniosły zadawalających skutków. Jakby się kremlowska propaganda nie spinała, w rzeczywistości Su-57 nie dorasta do pięt najnowszemu efowi. Dość powiedzieć, że po dwudziestu latach prac Rosjanie nadal mają kłopot z silnikiem, który pozwalałby ich maszynie zachować cechy "niewidzialności". O jego energetycznej wydajności nie wspomnę.

Być może za jakiś czas Amerykanie będą musieli się mierzyć z chińskimi odpowiednikami myśliwca piątej generacji, lecz póki co mamy tam do czynienia z konstrukcjami w fazie prototypowej. Zaawansowanej, ale wciąż relatywnie dalekiej od wdrożenia do linii.

Co zamiast "trzydziestki piątki"

A zatem istotnie, użytkując F-35 wejdziemy do "pierwszej ligi". Tylko po co? Czy my naprawdę chcemy mierzyć się z rosyjską obroną przeciwlotniczą (najlepszą na świecie - warto podkreślić) i atakować cele znajdujące się głęboko za liniami wroga? Wówczas "niewidzialność" "trzydziestki piątki" rzeczywiście okaże się poważnym atutem. 

A może jednak nasza doktryna ma charakter obronny i zadaniem polskiego lotnictwa byłoby wsparcie oddziałów na lądzie i niezbędne do tego wywalczenie przewagi w powietrzu, bezpośrednio nad teatrem działań wojennych? Pytanie ma rzecz jasna charakter retoryczny i jasne jest, że mamy się bronić, nie zaś atakować. A do tego niepotrzebny jest samolot piątej generacji, chyba że byłby to inny amerykański cud techniki - F-22 Raptor. 

Stworzony do "wymiatania nieba" z wrogich maszyn, absolutnie bezkonkurencyjny w swojej kategorii. Rzecz jednak w tym, że Stany Zjednoczone nigdy i nikomu go nie sprzedały, a gigantyczne koszty utrzymania Raptora sprawiły, że po wdrożeniu do linii 180 maszyn, zawieszono jego produkcję.