Łukasz Warzecha: mamy prawo żądać, by UE się zmieniała zgodnie z naszymi potrzebami [OPINIA]
Za sprawą brexitu tracimy bardzo ważnego sojusznika, z którym w wielu sprawach dotyczących Unii się zgadzaliśmy — pisze na kilka godzin przed wyjściem Wielkiej Brytanii z UE Łukasz Warzecha.
by Łukasz Warzecha- Nigel Farage słusznie wytyka Unii Europejskiej nieliczenie się z wolą obywateli
- Jedną z przyczyn brexitu jest, że najważniejsze osoby w UE nie mają właściwie żadnej demokratycznej legitymacji, mając zarazem dużą władzę. Mało kto zrobił dla brexitowców tyle, co chwiejący się na nogach Jean-Claude Juncker
- Przez lata zwolennicy ciągłego zacieśniania UE lekceważyli głosy sceptyków. Brexit jest tego skutkiem
- Unia Europejska to nie to samo co Europa. Dziś to zwykle coś całkiem innego
Scena była symboliczna. Po głosowaniu w Parlamencie Europejskim nad umową brexitową Nigel Farage, naczelny brytyjski eurosceptyk, wygłosił przemówienie, podczas którego zasiadający wciąż w ławach poselskich europarlamentarzyści z Partii Brexitu (wcześniej, tak jak Farage, związani z Partią Niepodległości Zjednoczonego Królestwa) reagowali bardzo żywiołowo. Pod koniec Farage wyjął małą brytyjską flagę i zadeklarował: „Wiemy, że będziecie za nami tęsknić. Wiemy, że chcecie zakazać naszych flag narodowych, ale pomachamy wam nimi na pożegnanie i będziemy mieć nadzieję, że w przyszłości będziemy współpracować jako suwerenni…”. Tu prowadząca obrady wyłączyła Farage’owi mikrofon i zaczęła mu grozić konsekwencjami za zakłócanie obrad i pokazanie narodowych flag, co w PE jest zabronione. Tyle że groźby trafiały w próżnię – przecież Brytyjczycy właśnie opuszczali UE. Grupa skupiona wokół Farage’a pomachała flagami z Union Jackiem, zabrała je, odwróciła się plecami do pokrzykującej przewodniczącej i wyszła.
Nigel Farage jest politykiem znienawidzonym przez entuzjastów Unii Europejskiej. Niektórzy oskarżali go nawet o realizowanie obcych interesów – w zależności od tego, kto oskarżał, miały to być interesy rosyjskie albo amerykańskie. Paradoks polega na tym, że być może gdyby europejskie – nie tylko unijne – elity uważniej słuchały Farage’a, nie mielibyśmy dzisiaj brexitu.
"Deficyt demokracji" w Wielkiej Brytanii
Wiele można mówić o tym, jak przebiegała kampania przed brytyjskim referendum w 2016 r., kto na nią wpływał i ile rozumieli Brytyjczycy, gdy idzie o podejmowaną przez nich decyzję. Jedno jest natomiast jasne: jakkolwiek krytycznie by nie oceniać brytyjskiej klasy politycznej, potraktowała ona swoich obywateli poważnie. Skoro Brytyjczycy podjęli decyzję, należało ją uznać za ostateczną. Miałem okazję kilkakrotnie pytać brytyjskich dyplomatów, czy jest możliwe powtórzenie głosowania. Odpowiedź zawsze była taka sama: to bardzo mało prawdopodobne, wręcz niemożliwe, bo naród już zdecydował i działać trzeba w oparciu o tę decyzję.
To całkiem inne podejście od tego, które kilkakrotnie widzieliśmy w UE, czego zresztą Farage nie omieszkał w finalnym wystąpieniu przypomnieć. Mówił: „W 2005 r. zobaczyłem konstytucję, zaprojektowaną przez [byłego prezydenta Francji] Giscarda [d’Estainga] i innych i zobaczyłem, jak została odrzucona przez Francuzów w referendum. Jak została odrzucona w referendum przez Holendrów. I widziałem, jak wy, zasiadający w tych tu instytucjach, zignorowaliście ich, przywracając konstytucję jako Traktat Lizboński i chwaląc się, że daje się ją przepchnąć już bez referendów. Głosować mogli jednak Irlandczycy. Zagłosowali na »nie« i zmuszono ich, żeby głosowali znów. Jesteście bardzo dobrzy w zmuszaniu ludzi do ponownego głosowania. Brytyjczycy okazali się jednak za duzi, żeby ich zastraszyć, dzięki Bogu”.
Jednym z powodów, dla których zawsze nieco eurosceptyczni Brytyjczycy zdecydowali tak, a nie inaczej, było to, co w UE zwykło się nazywać „deficytem demokracji”. To określenie jest odmieniane przez najważniejszych unijnych bonzów od wielu już lat przez wszystkie przypadki, przy czym ci sami bonzowie stali za działaniami, o których wspominał Farage. Działaniami będącymi kwintesencją już nawet nie deficytu demokracji, ale jej zaprzeczeniem. Dlatego Farage miał pełne prawo powiedzieć, że Unia Europejska jest „antydemokratyczna”.
Juncker przysłużył się zwolennikom brexitu
To oni pozwalali ludziom czasem – i bardzo niechętnie – głosować nad swoimi projektami, ale tylko pod warunkiem, że wynik głosowania będzie im odpowiadał. Jeśli było inaczej, uciekali się do wybiegów i, mówiąc wprost, oszustw, bo czymś takim było sprzedanie Traktatu Konstytucyjnego jako Traktatu Lizbońskiego.
A mówimy tu o gremiach, których legitymacja jest bardzo wątpliwa. Jeśli w ogóle istnieje, jest przefiltrowana przez wiele stopni pośrednich. Tak jest i z Komisją Europejską oraz jej przewodniczącym, i z szefem Rady Europejskiej, nazywanym czasem mocno na wyrost „prezydentem Europy”. Prezydent jednak zawsze wybierany jest w demokratycznym, jawnym głosowaniu, nawet jeśli nie jest to głosowanie powszechne (jak choćby na Węgrzech). W przypadku przewodniczącego RE nic takiego nie ma miejsca.
O tym właśnie braku legitymacji, a co za tym idzie – braku odpowiedzialności przed wyborcami Farage także wspominał. Mówił o tym w środę wieczorem, ale mówił o tym również w swoim bodaj najgłośniejszym przemówieniu, gdy Hermana van Rompuya, poprzednika Donalda Tuska i pierwszego przewodniczącego RE, nazywał człowiekiem o charyzmie mokrej ścierki. Pytał wtedy: „Kto pana wybrał?! Kto na pana głosował?!” – i pytał w pełni zasadnie.
Ale odpowiedzi nie było, ani wtedy, ani teraz. Były za to chętnie pokazywane w brytyjskich mediach obrazki chwiejącego się na nogach Jeana-Claude’a Junckera – człowieka, którego osobiste przypadłości wyeliminowałyby z każdego demokratycznego wyścigu, a który był przez pięć lat twarzą UE. Idę o zakład, że Juncker ma ogromne zasługi w osiągnięciu zwycięstwa przez zwolenników brexitu.
Łatwo jest zbywać Farage’a, mówiąc o nim: polityczny awanturnik, błazen, wróg Europy. Farage nie jest wrogiem Europy, co sam podkreślił w ostatnim słowie w PE: „I w Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, i nawet w Partii Brexitu kochamy Europę, nienawidzimy jedynie Unii Europejskiej”. Nie tylko twardzi europejscy federaliści, ale też często po prostu zwolennicy UE w jej obecnym kształcie uciekają się, być może nieświadomie, do manipulacji, utożsamiając z sobą ściśle UE w jej obecnej, pod wieloma względami zeskleroziałej, instytucjonalnej postaci z Europą. Tymczasem to dwa oddzielne byty, nawet jeśli geograficznie w dużej mierze się pokrywają.
UE to coraz bardziej tysiące pozornie bzdurnych regulacji, w istocie służących czyimś pokątnym interesom, przerośnięta biurokracja, absurdalne, kosztowne comiesięczne przeprowadzki Parlamentu Europejskiego z Brukseli do Strasburga, chwiejący się "z przemęczenia” Juncker, ignorowanie woli obywateli czy narzucanie im Europejskiego Zielonego Ładu, który będzie kosztował biliony euro. Europa zaś to historia chrześcijaństwa, to rzeźby Michała Anioła, freski Rafaela, obrazy Rembrandta czy Goyi, to „Don Kichot” i „Pieśń o Rolandzie”, katedra w Reims oraz Wawel, wojna trzydziestoletnia, pisma Erazma z Rotterdamu czy Hildegardy z Bingen, to dziedzictwo Karola Wielkiego, św. Ludwika IX, Napoleona Bonaparte, to rekonkwista Półwyspu Pirenejskiego i bitwa pod Wiedniem oraz niekończąca się lista innych dokonań, które nijak nie mieszczą się w tym, czym jest i zamierza chyba być dzisiaj UE. Europa i UE niestety zaczynają się rozchodzić.
Czego chcemy od Europy?
Również o tym od dawna się mówiło. Zwracali na to uwagę także Polacy, by wspomnieć znakomitą książkę „Zmęczona” Marka Magierowskiego (wciąż do kupienia na stronach Ośrodka Myśli Politycznej) czy publicystykę prof. Ryszarda Legutki, zresztą kolejną kadencję europosła. Ale zapatrzeni w swoją wizję Unii kierownicy i dysponenci unijnego projektu – w PE uosabiani przez oligopol Europejskiej Partii Ludowej, Liberałów i Socjalistów – nigdy nie słuchali, powtarzając oklepaną przenośnię, porównującą UE do roweru, na którym trzeba pedałować, żeby się nie przewrócić. I to w czasie, gdy widać już było wyraźnie, że nie sprawdza się jeden z fundamentów tak traktowanej UE, czyli euro, które przecież od początku było projektem politycznym, nie ekonomicznym, a Grekom wciśnięto je mimo obiekcji i słusznych obaw.
Farage powiedział: „Chcę, by Brexit rozpoczął debatę o Europie. Czego od niej chcemy?”. Czy to życzenie się spełni? Nie ma w UE dwóch państw o identycznej sytuacji, jednak jeżeli Wielka Brytania poza Unią sobie poradzi, dla wielu będzie to dowód, że da się z tej struktury wyjść i przetrwać. Choć – pamiętajmy – kraje takie jak Norwegia czy Szwajcaria pokazują od dawna, że można istnieć poza nią. To jednak co innego niż opuszczenie Unii po czterech dekadach. Brexit jest znacznie większym wyzwaniem.
Czy to początek rozpadu? Nie wiem, ale wiem, że szaleństwo narzucania europejskim gospodarkom coraz bardziej wyśrubowanych celów redukcji CO2 w sytuacji, gdy tą drogą nie idą najwięksi emitenci, a skutki takiej polityki są co najmniej dyskusyjne, będzie prawdopodobnie w nadchodzącym czasie najsilniejszym impulsem wspomagającym twardych eurosceptyków. Również w Polsce, bo moment, gdy Polacy zaczną bardzo boleśnie odczuwać Europejski Zielony Ład w swoich portfelach jest tylko kwestią czasu, i to nie bardzo odległego.
- Zobacz również: Wyjście z UE jeszcze nie zakończy brexitu
Piszę to wszystko jako kiedyś zwolennik przystąpienia, a teraz pozostania Polski w UE, ale też zwolennik tezy, że mamy prawo domagać się, aby Unia zmieniała się również zgodnie z naszymi potrzebami i przekonaniami. Bo należy także do nas. Niestety, za sprawą brexitu tracimy bardzo ważnego sojusznika, z którym w wielu sprawach dotyczących Unii się zgadzaliśmy.
Wiadomo – Polska to nie Wielka Brytania, jesteśmy w innym miejscu geopolitycznie i ewentualne wystąpienie ze wspólnoty niosłoby dla nas ogromne ryzyko z kategorii tych, które nie dotyczą Londynu. Zarazem obawiam się, że Bruksela będzie robić coraz więcej, żeby przekonać nas, że straty zaczynają równoważyć korzyści lub nawet nad nimi przeważać.
Brytyjczykom mogę zaś tylko życzyć: Godspeed!
Jak ma wyglądać po Brexicie granica między Irlandią i Irlandią Północną?