Polka mieszkająca w Chinach: osoby, które pisały o koronawirusie zostały aresztowane za fake newsy
Koronawirus zbiera śmiertelne żniwo i niestety rozprzestrzenia się dynamicznie. Z Chin docierają informacje o kolejnych ofiarach. – Nikt nie odważy się otwarcie skrytykować chińskiego rządu - cenzura w Chinach jest wszechobecna - ale sam fakt, że wszyscy o tym mówią pokazuje, że ludzie się boją – mówi w rozmowie z Onetem Kornelia Mulak, podróżniczka, autorka bloga eventfuljourney.pl, która aktualnie przebywa w Chinach.
by Maciej Siwak- - Chińczycy są pogodzeni z tym, jaki system panuje w ich kraju i można odnieść wrażenie, że nawet nie oczekują już w pełni rzetelnego przekazu - relacjonuje podróżniczka
- - Oczywiście, znajdą się też wpisy w stylu "wierzę w chiński rząd, on nas ochroni", pisane jak gdyby specjalnie po to, żeby zobaczył je cenzor - dodaje rozmówczyni Onetu
- Kornelia Mulak opowiada o podjętych środkach mających zminimalizować skutki epidemii. - W wielu chińskich prowincjach zarówno na dworcach i lotniskach, jak i na stacjach metra, dokonuje się pomiaru temperatury; przy wjeździe do miasta należy wypełnić formularz, podając w nim szczegółowe dane osobowe, a nawet miejsce, jakie zajmowało się w pociągu
- Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) została powiadomiona o nowym wirusie przez Chiny pod koniec grudnia. Z relacji blogerki wynika, że "pierwszych parę osób, które pisały w chińskich social mediach o przypadkach zakażeń na początku grudnia, zostało aresztowanych za rozsiewanie nieprawdziwych informacji"
Według informacji zamieszczonych przez chińskie portale internetowe zakażenia nowym wirusem wywołującym zapalenie płuc potwierdzono w Chinach ponad 10 tys. osób. Z powodu zarażenia zmarło 213 osób. Nie pojawiły się doniesienia o zgonach w innych krajach.
Maciej Siwak, Onet: Chińskie władze informują o kolejnych ofiarach koronawirusa. Ponad 10 tys. osób jest zarażonych. Jak cała sytuacja jest odbierana w Państwie Środka przez samych obywateli?
Kornelia Mulak, eventfuljourney.pl: Nie ulega wątpliwości, że wszyscy dostrzegają powagę sytuacji: w miejscach publicznych praktycznie nie widuje się osób bez maseczek, a na WeChatcie (głównym chińskim komunikatorze, połączeniu What’s Appa i Instagrama) i Weibo (chińskim Twitterze) Chińczycy stale przesyłają sobie aktualne informacje na temat rozwoju sytuacji.
Wiele osób naprawdę się boi i ze zrozumieniem podchodzi do decyzji obcokrajowców o wyjeździe z kraju; mówią, że na ich miejscu sami by to zrobili. Jednocześnie wierzą jednak w zdolność rządu do pokonania epidemii – spotkałam się z opinią, że za dwa tygodnie po wirusie nie będzie śladu. Co ciekawe, obywatele chińscy zdają sobie sprawę, że rząd niekoniecznie dzieli się z nimi całą prawdą, ale usprawiedliwiają to tym, że chce zapobiec panice.
Reakcja chińskich władz wygląda na natychmiastową. Od świata odizolowano już kilkanaście milionów ludzi. Władze 7,5-mln Huanggang zdecydowały się zawiesić połączenia komunikacji miejskiej i kolejowej, w samym Wuhan w rekordowym tempie buduje się szpital. Jak wygląda sytuacja w innych chińskich miastach, oddalonych od Wuhan?
Rzeczywiście, Chiny zareagowały bardzo szybko w porównaniu z sytuacją sprzed 18 lat (wirus SARS), choć nie zapominajmy, że pierwsze doniesienia o dziwnej nowej chorobie w Wuhan pojawiły się w mediach społecznościowych już na początku grudnia i osoby, które ośmieliły się o nich napisać, zostały aresztowane za tworzenie fake news’ów.
Działania zaczęto podejmować dopiero po tym, jak pierwsze przypadki pojawiły się w Tajlandii i Japonii. Niemniej jednak, od 20 stycznia codziennie napływają informacje o kolejnych decyzjach rządu, które do tej pory objęły między innymi ograniczenie mobilności mieszkańców w nawet odległych od Hubei prowincjach: również na północy kraju zablokowano możliwość przemieszczania się między małymi miejscowościami.
- Zobacz również: WHO ogłosiła międzynarodowy stan zagrożenia zdrowia publicznego w zw. z koronawirusem
W tej chwili można już opuszczać mniejsze miasta, ale przy ponownym wjeździe należy wypełnić specjalny formularz; trzeba również przejść pomiar temperatury i osoby, u których jest ona zbyt wysoka (za granicę uznaje się 38 stopni) są przymusowo zabierane do szpitala. Do Pekinu nie mogą wjeżdżać autobusy z innych prowincji, pozamykano atrakcje turystyczne, łącznie z Zakazanym Miastem, a na niektóre grupy zawodowe nałożono obowiązek kwarantanny.
W większości prowincji semestr szkolny i akademicki zacznie się z jedno lub dwutygodniowym opóźnieniem, nauczyciele natomiast będą mogli wrócić do pracy dopiero po dwóch tygodniach od momentu wjazdu do miasta. W tym czasie nie mogą go ponownie opuścić; zaleca się, aby jak najmniej wychodzili z domów i sprawdzali, czy nie pojawiają się u nich objawy wirusa.
Jak walkę z koronawirusem relacjonują media? Czy ludzie ufają przekazowi medialnemu? Pielęgniarka, będąca autorką filmu, na którym widać jak drgawki przejmują kontrolę nad ciałem pacjenta, twierdzi, że ofiar epidemii koronawirusa jest znacznie więcej, niż podają władze.
Zacznę od tego, że już udowodniono, że "pielęgniarka” z tego nagrania (i z poprzedniego, w którym mówi o rzekomych 90 tys. zakażonych) w rzeczywistości wcale pielęgniarką nie jest: nikt ze szpitali w Wuhan takiej osoby nie zna, a w swoim poprzednim filmiku ma na sobie przyłbicę przeciwodpryskową stosowaną przy pracy na budowie, a nie gogle ochronne, które rzeczywiście nosi personel medyczny. Mimo wszystko raczej mało prawdopodobne jest, aby liczba ofiar była aż tak wielka. Ponadto, wirus nie wywołuje drgawek – jeżeli nawet osoba przedstawiona na filmiku jest zarażona, drgawki muszą być wynikiem schorzenia towarzyszącego.
To nie oznacza jednak, że możemy w pełni ufać informacjom podawanym przez chińskie media: Chińczycy są pogodzeni z tym, jaki system panuje w ich kraju i można odnieść wrażenie, że nawet nie oczekują już w pełni rzetelnego przekazu. W mediach dominuje uspokajająca narracja, według której "wszystko jest pod kontrolą” i naturalne jest, że ludzie chcą w to wierzyć. Pamiętajmy, że ewakuować mogą się obcokrajowcy, ale przecież Chińczycy nie porzucą nagle całego swojego życia i nie wyjadą z kraju.
Odwołane obchody świętowania Chińskiego Nowego Roku i tysiące odwołanych lotów do Chin niewątpliwe mocno uderza w turystykę Państwa Środka. Jak przekłada się to na codzienne życie mieszkańców?
Owszem, odwołano obchody Święta w całym kraju, w tym w Pekinie, gdzie zwykle z tej okazji organizowano tak zwane targi noworoczne: w świątyniach i parkach w całym mieście odbywały się różnego rodzaju przedstawienia i pokazy akrobatyczne, rozstawiano budki z rękodziełem i lokalnymi przysmakami, a ludzie spędzali ten czas z rodziną, ale na zewnątrz, korzystając z atrakcji, a nie w domu.
Tradycyjnie na Nowy Rok Chińczycy wychodzą z przyjaciółmi i rodziną do kina – w tym roku wszystkie premiery filmowe zaplanowane na ten okres zostały odwołane na czas nieokreślony, zresztą, kina i tak są teraz zamknięte.
Święto Wiosny to jeden z nielicznych okresów w roku, kiedy Chińczycy mogą cieszyć się urlopem, tym razem jest to jednak niemożliwe. Utrudnione jest też codzienne życie: większość sklepów i galerii handlowych jest zamknięta, a każda nowa porcja żywności od razu znika z półek – mówię to na przykładzie Pekinu, który wciąż nie jest odcięty od świata, a gdzie mimo to ludzie panikują i robią zapasy na wszelki wypadek.
Jakie działania prewencyjne podejmuje chiński rząd, aby zminimalizować skutki epidemii i nie pozwolić na jej szybkie rozprzestrzenianie się?
Najbardziej drastycznym z podjętych do tej pory działań jest blokada miast (w prowincji Hubei) i, jak już wspomniałam wcześniej, ograniczenie mobilności w wielu innych prowincjach. Ponadto zarówno na dworcach i lotniskach, jak i na stacjach metra, dokonuje się pomiaru temperatury; przy wjeździe do miasta należy wypełnić formularz, podając w nim szczegółowe dane osobowe (numer telefonu, adres zamieszkania), a nawet miejsce, jaki zajmowało się w pociągu.
Semestr szkolny i akademicki rozpocznie się później (nauczyciele muszą w tym czasie przejść kwarantannę); wiele firm zaproponowało swoim pracownikom pracę zdalną przez pierwsze dwa tygodnie lutego. Każdy nowy dzień zaskakuje kolejnymi decyzjami rządu, tak więc trudno stwierdzić, co nastąpi dalej.
Rząd monitoruje również zachowanie prywatnych spółek i przedsiębiorców w obliczu kryzysu: jedna z firm, która w ostatnich dniach sprzedawała przez Internet maski (niedostępnie już w aptekach) po kilkukrotnie wyższych cenach, została obciążona karą w wysokości 3 mln juanów (1,6 mln zł).
Wydano także oświadczenie, z którego wynika, że w razie opóźnienia powrotu do pracy, jak w przypadku nauczycieli, pracodawcy są zobowiązani do nieprzerwanego wypłacania pensji. Niestety, wielu z nich odmawia zastosowania się do tego przepisu, a chińscy pracownicy bardzo rzadko potrafią się postawić.
Jak wygląda sytuacja w chińskich social mediach i jakiego typu relacje przeważają?
Na Weibo Chińczycy cały czas wymieniają się informacjami, a w grupach na WeChatcie krążą stale aktualizowane mapki pokazujące wciąż rosnącą liczbę zakażeń w poszczególnych prowincjach i miastach. Nikt nie odważy się otwarcie skrytykować chińskiego rządu – cenzura w Chinach jest wszechobecna – ale sam fakt, że wszyscy o tym mówią pokazuje, że ludzie się boją.
Oczywiście, znajdą się też wpisy w stylu "wierzę w chiński rząd, on nas ochroni", pisane jak gdyby specjalnie po to, żeby cenzor zobaczył. Dodajmy też, że blokowane są kolejne VPN-y (bez których nie da się wejść na strony takie jak Google, Facebook czy Twitter), tak więc rząd wyraźnie próbuje ograniczać przepływ informacji.
Koronawirusa wykryto na targu owoców morza w Wuhan, gdzie nielegalnie sprzedawano dzikie gatunki. Ustalono, że ofiara śmiertelna wirusa, którego występowanie stwierdzono po raz pierwszy w grudniu ubiegłego roku, regularnie dokonywała zakupów na miejscowym targu owoców morza. Czy wtedy informowano o tym przypadku? Czy ludzie wiedzieli o czyhającym niebezpieczeństwie?
Wtedy jeszcze opinia publiczna nie była świadoma zagrożenia, właściwie dopiero 20 stycznia w mediach pojawiły się informacje o wirusie i pierwsze zalecenia. Pierwszych parę osób, które pisały w chińskich social mediach o przypadkach zakażeń na początku grudnia, zostało aresztowanych za rozsiewanie nieprawdziwych informacji. Zadziwia fakt, że aby ludzie dowiedzieli się o niebezpieczeństwie, musiały najpierw pojawić się pierwsze zakażenia w innych krajach azjatyckich.
Naukowcy wypowiadający się na łamach "Science" twierdzą, że chińskie władze od początku miały świadomość, iż epidemia nie zaczęła się na targu w Wuhan. Jaka jest oficjalna narracja chińskich władz?
Oficjalny przekaz mówi, że, tak jak się spodziewano, wirus pochodzi z targu nielegalnych zwierząt w Wuhan, najprawdopodobniej od nietoperzy, których mięso również można tam było kupić. Na tę chwilę ta teoria wydaje się najbardziej prawdopodobna.
Jakie nastroje są wśród społeczeństwa? Przeważa strach przed epidemią, czy nadzieja na jak najszybsze rozwiązanie problemu?
Chińczycy wierzą w zdolność swojego rządu do opanowania epidemii i, trzeba przyznać, drastyczne środki, które już podjęto, na pewno w tym pomogą. Wiele osób liczy na to, że wszystko wróci do normalności w ciągu 2-3 tygodni, choć najprawdopodobniej tak szybko ten problem się nie rozwiąże.
Warto zastanowić się tylko, czy ta epidemia rzeczywiście była nie do uniknięcia: dlaczego w 11-milionowym mieście nikt nie zamknął działającego przez lata nielegalnego targu? Przecież to niemożliwe, żeby lokalne władze o nim nie wiedziały.
Kto wie, ile takich miejsc działało w innych chińskich miastach. Pozwalanie na takie praktyki to cyniczne narażanie zdrowia obywateli, za które Chiny zapłacą teraz ogromną cenę.
- Zobacz też: Z gdańskiego lotniska prosto do szpitala zakaźnego. Trzech mężczyzn badano pod kątem koronawirusa
Co należy wiedzieć o koronawirusie z Wuhan?
(mzs)