Wyniki szczytu klimatycznego w Madrycie mogą okazać się niebezpieczne dla polskiego węgla
W Madrycie trwa coroczna konferencja klimatyczna ONZ i choć głównym tematem są pozornie mało interesujące zasady zakupu uprawnień do emisji dwutlenku węgla, to rezultat tych debat może okazać się dla Polski bardzo kosztowny. Uprawnienia te kupuje się, żeby móc wypuszczać do atmosfery dym ze spalania węgla i im drożej będą kosztować – a na to się zanosi – tym droższe będą w Polsce ceny energii elektrycznej, piszą Zack Colman i Kalina Oroschakoff z POLITICO.
by Zack Colman; Kalina Oroschakoff- Po tygodniu obrad negocjatorzy wciąż nie mogą porozumieć się w sprawie propozycji dotyczących zarządzania handlem uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla
- Być może rozmowy pchnie do przodu obecność ministrów z poszczególnych krajów, którzy powoli zjeżdżają się do Madrytu, by doprowadzić do porozumienia do końca tego tygodnia
- Jeśli dojdzie do porozumienia, to z pewnością oznaczać to będzie wzrost cen uprawnień do emisji dwutlenku węgla, co podwyższy ceny prądu w Polsce
- Kraje wyspiarskie, najbardziej zagrożone globalnym ociepleniem, nalegają na zaostrzenie celów klimatycznych, ale napotykają ostry opór ze strony tych zamożniejszych
Artykuł w oryginale na stronie POLITICO.eu
Trwa drugi tydzień corocznej konferencji klimatycznej pod auspicjami ONZ. Wysocy przedstawiciele poszczególnych krajów zjeżdżają do Madrytu, aby w ciągu kilku najbliższych dni podjąć próbę wypracowania zasad dotyczących rynków emisji dwutlenku węgla, które uważa się za kluczowe dla osiągnięcia celów określonych w Porozumieniu Paryskim.
Rozmowy dotyczą stworzenia międzynarodowego rynku handlu uprawnieniami do emisji w celu zmniejszenia zanieczyszczenia węglowego, który napędza wzrost temperatur. Zadanie to okazało się jak na razie nieosiągalne dla ekspertów technicznych, którzy od zeszłego tygodnia obradują na konferencji COP25 w stolicy Hiszpanii.
Negocjatorzy przyznają, że przełożenie wzniosłych obietnic światowych przywódców w kwestii ochrony klimatu na wykonalny zbiór zasad do końca konferencji – czyli do piątku – wydaje się zadaniem niemal niewykonalnym.
– Kiedy tu przyjeżdżasz, chcesz porywać się z motyką na słońce, a na koniec dnia okazuje się, że zatrzymujesz się na piewrszym płocie – powiedziała Tosi Mpanu-Mpanu, negocjator z Demokratycznej Republiki Konga.
Nierozstrzygnięte kwestie to jedne z najtrudniejszych politycznie elementów porozumienia klimatycznego z Paryża, które pozostały po zeszłorocznej konferencji w polskich Katowicach.
Kulejące negocjacje
Oprócz ustanowienia zasad międzynarodowego handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla, obejmują one również kwestie funduszy, które bogate kraje mają przekazać krajom rozwijającym się, aby pomóc im dostosować się do zmieniającego się klimatu i rosnącego poziomu mórz, a także ustalenie wspólnego harmonogramu aktualizacji celów w zakresie emisji gazów cieplarnianych dla poszczególnych krajów.
Negocjatorzy wciąż nie mogą osiągnąć porozumienia, czego dowodem są opóźnienia w przedstawieniu jasnego zestawu propozycji dotyczących zarządzania handlem uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla – jest to przeszkoda, która skłoniła niektóre kraje, takie jak Republika Południowej Afryki i Indie, do usztywnienia stanowisk i wezwania do jeszcze ostrzejszych działań.
– Te kraje starają się eskalować problem, co nie jest dobrym znakiem – mówi Brad Schallert, zastępca dyrektora ds. międzynarodowej współpracy klimatycznej Światowego Funduszu na rzecz Przyrody (World Wildlife Fund for Nature, WWF).
Ministrowie środowiska, spraw zagranicznych i finansów z wielu krajów dołączą w tym tygodniu do negocjatorów, by wywrzeć presję polityczną, w nadziei na przełamanie impasu.
Nie będzie jednak wśród nich najwyższych rangą przedstawicieli USA, którzy zrezygnowali z udziału w spotkaniu po tym, jak w listopadzie prezydent Donald Trump rozpoczął roczne odliczanie przed wycofaniem jego kraju z paktu wynegocjowanego przez jego poprzednika, Baracka Obamę. Stany Zjednoczone są obecnie drugim największym trucicielem na świecie.
Większość głów państw nie pojawi się na madryckich rozmowach, bo tegoroczna konferencja postrzegana jest jako czas budowania porozumienia dotyczącego zasad technicznych – w przeciwieństwie do przyszłorocznych rozmów COP26 w Glasgow, gdzie kraje mają aktualizować swoje narodowe plany klimatyczne.
Ulotne uprawnienia
Tak, jak się spodziewano, najbardziej burzliwe dyskusje dotyczą opracowania zasad, na których opierałby się handel uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla i rekompensat transgranicznych. Negocjatorzy chcą ustalić zasady, które zagwarantują, że system umożliwiający zanieczyszczającym zakup uprawnień i projektów, które obniżają emisje, doprowadzi do faktycznej redukcji emisji.
Brazylia – która pod rządami prezydenta Jaira Bolsonaro wycofała się z działań na rzecz klimatu – zajmuje twarde stanowisko, żądając, aby w limitach jej emisji uwzględniono "czyszczący" efekt jej ogromnych terenów leśnych. Przeciwnicy tego stanowiska twierdzą, że oznacza to "podwójne liczenie", które podważy system handlu uprawnieniami do emisji.
Unia Europejska "nie chce iść na żaden kompromis w sprawie podwójnego liczenia", powiedział negocjator z ramienia UE.
Walka o finanse i ambitniejsze cele
Niewielkie postępy poczyniono także jeśli chodzi o jedną z największych przeszkód w rozmowach: zwiększenie wsparcia finansowego, które bogate, uprzemysłowione kraje przekazują krajom biedniejszym, aby pomóc im w rozbudowie infrastruktury umożliwiającej produkcję czystej energii i przystosowaniu się do bardziej gwałtownych burz lub niszczycielskich susz.
Kraje rozwijające się – zwłaszcza afrykańskie, małe państwa wyspiarskie i państwa Ameryki Łacińskiej – przewodzą wysiłkom na rzecz wprowadzenia podatku od handlu emisjami dwutlenku węgla pomiędzy krajami. Jak dotąd bogate kraje sprzeciwiały się tego rodzaju opłatom, które ich zdaniem nie zostały uwzględnione w Porozumieniu Paryskim.
Kraje targują się także o finansowanie projektów dotyczących kompensacji emisji dwutlenku węgla.
Chile, które jest gospodarzem konferencji przeniesionej kilka tygodni temu z Santiago, nalega na to, aby kraje zaproponowały większe redukcje emisji, niż obiecały w 2015 r. w Paryżu. Paryskie cele nie wystarczą, by świat osiągnął redukcję emisji gazów cieplarnianych niezbędną do utrzymania wzrostu temperatur na Ziemi w granicach 2 stopni) – naukowcy twierdzą, że ma to zasadnicze znaczenie dla zapobieżenia najgorszym skutkom zmian klimatycznych.
- POLECAMY: Polacy boją się kryzysu klimatycznego. Są gotowi poświęcić wzrost gospodarczy dla ochrony planety
– Postaramy się, aby jak najwięcej krajów zobowiązało się do aktualizacji swoich narodowych planów – powiedziała w zeszłym tygodniu przewodnicząca COP Carolina Schmidt, chilijska minister środowiska. Popierają ją najsłabiej rozwinięte i podatne na zagrożenia kraje wyspiarskie, które poszukują jasnego sygnału, że inne państwa traktują te wysiłki poważnie.
Jednak po pierwszym tygodniu rozmów nie wygląda na to, aby te wysiłki miały do czegoś doprowadzić.
– Na środowym spotkaniu przedstawiciele Brazylii i Indii odrzucili wezwanie pani Schmidt do zwiększenia swoich celów – mówi Shuo Li, starszy doradca ds. polityki globalnej w chińskim oddziale Greenpeace. – Zamiast tego, nalegali, aby negocjatorzy w Madrycie skupili się na realizacji Porozumienia Paryskiego, zamiast próbować tak szybko zwiększyć swoje cele w zakresie redukcji emisji.
Jednak zwiększenie celów klimatycznych jest kluczową kwestią dla małych państw wyspiarskich, ponieważ wiele z nich może stać się niezdatnych do zamieszkania, jeśli redukcja emisji gazów cieplarnianych nie będzie znacznie większa, niż postanowiły to w Paryżu państwa uprzemysłowione.
– To miała być ambitna konferencja klimatyczna – powiedział Lois M. Young z Belize, który stoi na czele bloku negocjacyjnego złożonego z małych państw wyspiarskich. – Nie możemy czekać kolejnego roku na podjęcie bardziej ambitnych działań. To musi zacząć się teraz!
Jak mówi Elliot Diringer, wiceprezes wykonawczy Center for Climate and Energy Solutions, niektóre kraje rozwijające się – między innymi Indie, Bangladesz, Wietnam, Arabia Saudyjska i Egipt – zasugerowały ustanowienie systemu monitorowania dla oceny, czy kraje rozwinięte spełniają kryteria ustalone przed 2020 r. Pokazuje to nieufność państw rozwijających się wobec uprzemysłowionych.
Dostosowanie planów klimatycznych
Rozmowy o próbach doprowadzenia do tego, by plany klimatyczne poszczególnych państw obejmowały ten sam okres czasu, nadal napotykają opór – niektórzy negocjatorzy obwiniają o to Unię Europejską. Choć wydaje się to kwestią techniczną, dostosowanie terminów realizacji zobowiązań państw w zakresie emisji w ramach porozumienia paryskiego ułatwiłoby porównanie i przyspieszyłoby redukcję emisji.
Rozporządzenie UE działa w cyklu dziesięcioletnim, który aktywiści klimatyczni chcieliby skrócić do pięciu lat. Bruksela się na to nie zgadza, obawiając się, że zmiany zaszkodzą długotrwałym procesom politycznym w Unii, które zazwyczaj trwają latami, zanim przejdą przez wszystkie oficjalne szczeble europejskich prawodawców i państw członkowskich.
Zgodnie z Porozumieniem Paryskim kraje mają jeszcze kilka lat na szczegółowe opracowanie tych zasad. Ale bloki państw, takie jak Grupa Afrykańska, nie chcą odpuścić.
Tosi Mpanu-Mpanu z Konga powiedział, że kraje te poparły cykl pięcioletni. – Jeśli zgodzimy się na cykle dziesięcioletnie, zgodzimy się na obniżenie ambicji – mówił. – Ważne jest, abyśmy co pięć lat dokonywali przeglądu działań i oceniali, gdzie naprawdę jesteśmy.
Straty i szkody
Kolejną drażliwą kwestią, z którą politycy będą musieli się zmierzyć w tym tygodniu, jest pytanie, jak wspierać kraje rozwijające się zniszczone przez huragany, powodzie i inne wstrząsy związane ze zmianami klimatu, nazywane w slangu negocjatorów klimatycznych "stratami i szkodami".
Kraje najbardziej podatne na zagrożenia chcą mechanizmu, który pomógłby zagwarantować wsparcie finansowe, ale państwa zamożne tradycyjnie się temu sprzeciwiają. Jednak negocjacje prowadzone w ostatnich dniach sugerują, że trwający od dziesięcioleci opór zamożniejszych narodów słabnie, bo pogłębiające się skutki zmian klimatycznych zwiększają presję na dążenie do kompromisu.
Nie oznacza to jednak, że najbardziej zagrożone kraje są bliskie uzyskania tego, czego się domagają. W ciągu najbliższych kilku dni rozegra się walka o to, aby bogate kraje zrezygnowały ze swojego długoletniego sprzeciwu wobec kwestii "strat i szkód", które po raz pierwszy znalazły się w porządku obrad w 1991 r. z inicjatywy Vanuatu, wyspiarskiego kraju leżącego na południowym Pacyfiku.
– W ciągu ostatnich sześciu lat kraje rozwijające się nie odnotowały postępów w zakresie finansowania "strat i szkód” – powiedział Harjeet Singh z zaangażowanej w negocjacje grupy Action Aid.
Singh dodał, że zwłaszcza Australia, Stany Zjednoczone, Kanada i Japonia "blokują" kwestię finansowania "szkód i strat" – i wezwał Unię do "przełamania impasu i faktycznego zaangażowania się w te propozycje".
Redakcja: Michał Broniatowski