Skomplikowana droga do pokoju w Donbasie
by DoRzeczy.pl, Michał BruszewskiTo gorące tygodnie na Ukrainie. W ostatnich dniach prorosyjscy separatyści kilkadziesiąt razy otwierali ogień, zginęło trzech ukraińskich żołnierzy. To w zasadzie niezmienny obraz wydarzeń w Donbasie, tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc, przez lata. Teraz jednak ma to się zmienić, trwa intensywna rozgrywka o przyszłość wschodniej Ukrainy a nowy ukraiński rząd postawił na bardziej ugodową wobec „separów” politykę. W tle wybrzmiewają ostrzeżenia oligarchy Ihora Kołomojskiego, że Kijów powinien porzucić Zachód i przebrzmiała kłótnia prezydenta Wołodymyra Zełenskiego z oddziałem żołnierzy na froncie. Co dalej z Donbasem?
Ukraińcy są zmęczeni
Zmęczone wojną społeczeństwo wschodniej Ukrainy pragnie zakończenia walk i jakby na poparcie ostatnich wydarzeń ONZ opublikował dane strat wśród cywilów od początku konfliktu – 12 tysięcy rannych lub zabitych, 1,3 mln wewnętrznie przesiedlonych, 3,5 mln potrzebujących, 560 tysięcy emerytów i rencistów nie otrzymuje świadczeń. Do krwawego bilansu ofiar, trwającej od 2014 roku wojny, należy jeszcze doliczyć ponad 20 tysięcy zabitych lub rannych żołnierzy a także niezmierzone masy ukraińskich emigrantów, którzy przecież już w zubożałym wcześniej, a teraz jeszcze pokiereszowanym ekonomicznie przez wojnę, państwie nie widzieli swojego miejsca. Wystarczy pojechać na wschodnią Ukrainę, by przekonać się, że ludzie do tego stopnia pragną pokoju i są znużeni konfliktem, że chcą po prostu zmian. To dlatego głosowali na Wołodymyra Zełenskiego, o czym świadczy rekordowe ponad 87% poparcia dla jego kandydatury na tych terenach. Zełenski dla wyborców był jednak tym, który może zakończy wojnę, skoro nie udało się to Petrowi Poroszence. Był szansą na zmiany.
Armia przeciw prezydentowi?
Ukraiński prezydent wykonał pierwsze kroki by ten „wyborczy postulat” wypełnić. „Rozgraniczenie” – to ma być pierwszy krok do upragnionego pokoju, na który postawił Zełenski. Nie bądźmy jednak naiwni i pamiętajmy, że tak czy inaczej rozgrywającym sytuacji na wschodniej Ukrainie nie jest Kijów a Moskwa. To na Kremlu są klucze do wojny lub pokoju na wschód od Dniepru. I to właśnie Moskwa zażądała rozgraniczenia frontowego przed spotkaniem normandzkiej czwórki. Wróćmy, jednak do prób „deeskalacji” – modnego ostatnio słowa. Rozgraniczenie wojsk początkowo ruszyło 29 października na odcinku frontu w okolicach miejscowości Zołote. Było próbowane wcześniej ale teraz nabrało rozpędu. Kolejne wycofanie się żołnierzy rozpoczęło się 9 listopada na odcinku pod Donieckiem. Białe i zielone rakiety sygnalizacyjne wystrzelone nad pozycjami dały znak obu stronom – wojskom ukraińskim i oddziałom „separów”, że mogą wycofywać się z linii. Media w Polsce, na wyrost, przedstawiły to pod hasłem wycofania się żołnierzy na całej linii frontu a nawet definitywnego zakończenia wojny – to błąd, „rozgraniczenie” jest póki co testowane, sprawdzane na ile się sprawdzi i dotyczy tylko wybranych sektorów. To jednak nic w porównaniu do finału, który ma nastąpić, a o czym mówi się coraz głośniej, mianowicie przyjęcia tzw. formuły Steinmeira, czyli próby włączenia separatystów z szeroką autonomią i reprezentacją polityczną, ich para-państewek, które ustanowili w Doniecku i Ługańsku, a nawet legalizację prorosyjskich oddziałów na niedookreślonych prawach „milicji”. I tutaj Zełenski napotkał na opór w korpusie weteranów ukraińskiej armii, tej najbardziej bitnej i nastawionej patriotycznie części, która takie rozwiązanie uznaje za zdradę. To właśnie zaowocowało karczemną kłótnią na froncie, gdzie prezydent krzyczał do żołnierzy, że nie jest „frajerem” i żołnierze mają się wycofać.
Weterani walk coraz głośniej manifestują swoje pretensje, że po co wykrwawiali się w okopach tyle miesięcy a nawet lat, skoro mają teraz oddawać „separom” pola? W dziejach wojen to jednak raczej przykra reguła niż zaskoczenie. Ile mają do powiedzenia w geopolityce „dobrowolcy”, czyli żołnierze batalionów ochotniczych, bo to głównie z nich rekrutuje się frakcja nazywająca tzw. formułę Steinmeira kapitulacją, pokazały paski informacyjne na całym świecie obwieszczające, że Angela Merkel i Władimir Putin rozmawiali na temat nadania specjalnego statusu wschodniej Ukrainie. Być może decyzje już zapadły nad głowami Ukraińców, teraz tylko czas na odczytanie rezultatów. Nie jest też tak, że Zełenski swoją awanturą na froncie nic nie zyskał. Wynajęcie domu w strefie przyfrontowej, wśród ludności cywilnej to nie chwilowa wizyta prezydenta, który przyjeżdża tylko przypinać ordery i wraca do Kijowa. Teoretycznie mógłby też wydać po prostu rozkaz i nakazać go z bezwzględnością wyegzekwować, wybrał jednak dyskusję z żołnierzami otoczony kamerami a ciężko podejrzewać, że jako człowiek mediów nie kalkulował potencjalnych wizerunkowych strat.
Kołomojski straszy
Oliwy do ognia dolał kolejny z aktorów wydarzeń. Ukraiński oligarcha Ihor Kołomojski, zaczął straszyć NATO i Polskę. W wywiadzie dla New York Times-a powiedział, że jego zdaniem Zachód zdradził Ukrainę i może przyszedł czas na porozumienie z Władimirem Putinem a „pod Krakowem” będą rosyjskie dywizje pancerne. Sugerował też by żołnierze NATO nakupili „pampersów”. Niby nic, ale Kołomojski na Ukrainie to ważna figura i jego ostrzeżenie, choć straszno-śmieszne w formie to jednak jest wyraźnym sygnałem, że frakcja magnacka tego wpływowego człowieka traci cierpliwość i uważa się za porzuconą przez zachodnie elity. Głośno też się mówi o zwrocie Kijowa w stronę wschodu, co dla Europy Środkowej może być geopolityczną katastrofą. Tym bardziej zaskakująca jest fronda Kołomojskiego bo jeszcze w 2014 roku finansował bataliony ochotnicze ukraińskich żołnierzy walczące na wschodzie Ukrainy przeciwko separatystom. Takie to podobieństwo, jak za czasów Rzeczpospolitej Obojga Narodów, gdy na Ukrainie liczyły się tylko magnackie rody królewiąt utrzymujące własne wojska. W 2014 roku Kołomojski obronił Dniepropietrowsk (dzisiaj Dnipro) przed losem Doniecka i Ługańska, za co otrzymał „buławę” gubernatora. Analogii jest więcej. Dzisiaj ów magnaci są zarówno przekleństwem, jak i instancją obrony tych ziem, polityczną i wojskową. Ukraińcy nienawidzą ich i są zarazem na nich skazani. Do tego Kołomojski jest uważany za patrona kariery medialnej i politycznej prezydenta Zełenskiego, więc ignorowanie jego słów byłoby po prostu głupotą. Być może to ostrzeżenie, pięść podstawiona pod nos, a być może desperacka próba przypomnienia o swoim beznadziejnym położeniu. Na ten moment przynajmniej narracyjnie Zełenski nie porzuca swojego pro-zachodniego kursu i widać, że stara się utrzymywać poprawne relacje z Polską. A to co mówi kuluarowo i tak dowiadujemy się ze stenogramów rozmów publikowanych przez Trumpa. Jedno jest pewne, ukraińska zima będzie bardzo gorąca.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.