Po lekturze książki Sumlińskiego o Jedwabnem. W tym temacie potrzebujemy precyzji chirurga
by Jakub MaciejewskiAni dzielność Wojciecha Sumlińskiego w zmaganiach z oficerami WSI, ani jego zasługi w uzupełnianiu biografii Donalda Tuska czy Bronisława Komorowskiego nie powinny przekładać się na ocenę trudnej i ważnej książki „Powrót do Jedwabnego”. Książka nie jest wolna od niebezpiecznych dla Polski uproszczeń i żadne emocje mitologizujące najnowszą publikację dziennikarza tego nie przesłonią.
Ale najpierw o mocnych stronach książki
Autorzy przede wszystkim podjęli się trudnego tematu i sformułowali postulaty niepoprawne politycznie. Osądzać Polaków na podstawie niepełnego śledztwa wokół jedwabieńskiej zbrodni jest wobec naszego kraju głęboko niesprawiedliwe, a na kartach „Powrotu do Jedwabnego” czytamy także o mocnych przesłankach do tego, że wykonawcami zbrodni byli jednak Niemcy. Tym lepiej, że autorzy przypomnieli żałosne i bezkrytyczne kajanie się prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego za zbrodnie, co do których kształtu nie mamy pewności. Jeszcze lepiej, że po raz kolejny napiętnowany został Jan Tomasz Gross, który ze swobodą pisarza „political fiction” uchodzi na Zachodzie za znawcę prawdy objawionej. Pamiętajmy jednak, że dzisiaj poważna nauka jednoznacznie obwinia Niemców za zbrodnię, a kwestią dyskusyjną jest jedynie skala obecności Polaków.
W książce czytamy także o przebiegu zakłamanego jedwabieńskiego śledztwa prowadzonego przez komunistycznych prokuratorów w czasach PRL. Sumliński i Budzyński (dr Ewa Kurek włącza się w innej części książki) skrupulatnie opisują jak grupa łomżyńskich UBeków (tak, tak, wielu było żydowskiego pochodzenia, ale ich ofiary także) zajmowała się przejmowaniem majątków m.in. z Jedwabnego na podstawie sfałszowanych dokumentów (reprywatyzacja w Warszawie wyglądała w kilku aspektach podobnie, włącznie z oświadczeniami zmarłych właścicieli). Autorzy odsłaniają też klimat śledztwa z 2001 roku i twierdzą, że dochodziło w nim do poważnych nadużyć. I te fragmenty robią wrażenie.
Niezbyt poważne, ale też niezbyt szkodliwe
Sumliński słynie z literackiej formy swoich prac. Wielokrotnie czyniono mu z tego powodu zarzuty, włącznie ze splagiatowaniem, czy inaczej: powtórzeniem powieściowych opisów z Alistaira Macleana czy innych amerykańskich twórców. Tu o tyle można wziąć Sumlińskiego w obronę, że jego wstawki literackie są pozamerytoryczną częścią książek, są fabularyzacją i nie mają wpływu na cytaty, przywołane dokumenty, nazwiska, nazwy miejsc i daty. Nie jest przecież ważne, że jeden z autorów poszedł na Cmentarz Powązkowski, a tam:
Listopadowe niebo było piękne i błękitne. Opadłe z liści drzewa i świecące słońce dziwnie współgrały z jednym z tych niezwykłych miejsc, w których teraz się znajdowałem, a których większość ludzi zazwyczaj unika, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że mogą zapomnieć o śmierci, ale bez wzajemności, bo ta o nich nie zapomni na pewno.
I tak dalej, i tak dalej. Autor brzmi trochę śmiesznie, gdy pisze, że czeka ich długa podróż, a chodzi o jazdę samochodem z Lublina do Torunia. Ich sprawa - książkę trzeba wydłużyć, bo pozycja poniżej 200 stron będzie musiała być drastycznie tańsza. A ważne jest to, że sama merytoryczna esencja książki: opis zbrodni w Jedwabnem, Grossowej wersji wydarzeń, refleksje o śledztwie i o współczesnej amerykańskiej ustawie 447 to pewnie niewiele więcej niż 60 stron (na 300!)
Pytania i wątpliwości
„Powrót do Jedwabnego” z innej perspektywy opisuje pierwsze dwa lata niemieckiej okupacji. Opisywanie martyrologii narodów - Żydów czy Polaków - powinno być wolne od przesady i uproszczeń, bo nie tylko szkodzi prawdzie historycznej, ale może też obrazić ofiary. Tymczasem autorzy kilkukrotnie twierdzą, że na początku okupacji Żydzi czuli się świetnie i mieli status o wiele lepszy niż Polacy. Przywołując jakiś incydent, że Polak założył opaskę z Gwiazdą Dawida, by uniknąć aresztowania przez Niemców czy kilka wpisów w dziennikach, że współpraca między władzami getta układa się dobrze, nie świadczą o tym, że Żydzi pod niemieckim butem mieli swoje Eldorado - a tak twierdzi Ewa Kurek (!!!). Jej zdaniem (s. 250) wznosząc getto, Żydzi budowali:
wyczekiwane miejsce do życia, z dobrze rozwiniętą administracją, służbą porządkową, policją, władzą wykonawczą w osobie burmistrza i Judenratów, politykę wewnętrzną. Finansowali swoją enklawę - swoją autonomię.
Przypomnijmy że ta rzekoma autonomia polegała na wyrzuceniu setek tysięcy Żydów z ich domów, pozbawienie własności, przesiedlenie, zakaz podróżowania, zamknięcie w murach gett - czy tak zdaniem Ewy Kurek wygląda „wyczekiwane miejsce do życia”? Wyrwanie z kontekstu historycznego paru entuzjastycznych wpisów kilku żydowskich polityków i wplecenie tego w opowieść o Żydach przez setki lat nielojalnych wobec Polski to, niestety, teza nieprawdziwa i zmierzająca do umniejszenia martyrologii Żydów. Kto jak kto, ale Polacy powinni to zrozumieć i być na to wyczuleni.
Historycy nie muszą komentować
Zapewne książka zasługuje na więcej niż publicystyczną recenzję. Sami autorzy jednak tego nie ułatwiają sypiąc co prawda faktami i cytatami ze źródeł, ale nie podając skąd dane wspomnienia czy dokumenty pochodzą. Nawet jeśli autorzy nie chcieli dać przypisów, to niech by opublikowali chociaż bibliografię. Kilkukrotnie twierdzą, że przekopali całe tomy dokumentów, a jednak żadnej sygnatury nie podają - a że wiele z tych faktów podał wcześniej prof. Marek Jan Chodakiewicz w książce z 2012: „Mord w Jedwabnem 10 lipca 1941: prolog, przebieg, pokłosie”, o czym autorzy milczą, to niestety nie zwiększa to ich wiarygodności.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Książka profesora Chodakiewicza - pierwsze naukowe studium o zbrodni w Jedwabnem
To warto podkreślić: książka nie jest tak odkrywcza jak sugeruje jej promocja i medialny szum. Sumliński sam przyznaje, że czerpie wiele z książki Normana Finkelsteina „Przedsiębiorstwo Holokaust”, ale tylko czytelnik Finkelsteina się dowie jak wiele czerpie! A więc „Powrót do Jedwabnego” to w dużej mierze mieszanka faktów podanych przez Chodakiewicza, Finkelsteina i wypowiedzi ludzi, którzy rysują położenie Polski w myśl tezy Grzegorza Brauna o Polsce „pod żydowskim nadzorem powierniczym”.
CZYTAJ TAKŻE:
Premiera książki Sumlińskiego z karierami politycznymi w tle
I ta formuła książki, bez aparatu choćby zbliżonego do warsztatu historyka, frywolność w rzucaniu tez na podstawie cytatów z kilku postaci i twierdzenie, że niedługo przestanie istnieć Polska jaką znamy - zwolni historyków z konieczności odnoszenia się do tej pozycji.
Potrzeba chirurga a nie rzeźnika
Niestety trudno się oprzeć wrażeniu, że podburzenie opinii publicznej w Polsce przeciwko środowiskom żydowskim będzie jednym z efektów publikacji. Oto przykład. Mimo histerii w narracji narodowców akurat From the Depths Foundation Jonny’ego Danielsa to prężne środowisko, które wspiera nagłaśnianie polskiego bohaterstwa w ratowaniu Żydów w czasie II wojny światowej. Dla Ewy Kurek krytyczna wypowiedź Jonny’ego Danielsa wobec ekshumacji w Jedwabnem była „przerażająca” (s. 216). Budzyński skomentował:
Zupełnie jak jakiś namiestnik. Szokujące że po takich wypowiedziach i generalnie po tym wszystkim, co wygaduje, w dalszym ciągu tolerowany jest na terytorium RP. Daniels przekracza wszelkie granice (…).
Jako że Jonny Daniels zajmuje się upamiętnieniem Polaków ratujących Żydów, jest atakowany przez izraelskich publicystów, a dodatkowo wozi po świecie ocalałego z Holokaustu Edwarda Mosberga, który broni Polaków i gromkim głosem przypomina w przemówieniach, że „obozy były niemieckie”. Organizatorzy promocji książki Sumlińskiego w poniedziałkowych spotkaniach przywoływali słowa Mosberga jako pozytywny przykład, a na kartach publikacji atakuje się człowieka, który Mosbergowi dał głos słyszalny w najdalszych zakątkach świata. Gdzie tu logika? A może właśnie jest logika…
Autorzy piszą, że jedynie „łączą kropeczki”. Nie piszą jednak jak zbrodnia w Jedwabnem ma być w prostej linii praprzyczyną rzekomych wypłat gigantycznych kwot dla żydowskich organizacji. Cytatów z ustawy 447, która rzekomo ma wiązać Polskę i nakazywać jej miliardowe odszkodowania nie ma, jest za to szafowanie mitem jakoby ustawa 447 była katowskim toporem już dzierżonym w rękach amerykańskich katów, co może i dobrze się sprzeda, dużo komentarzy wywoła a może nawet okrzyków i rozdzierania koszul, ale do prawdy o Jedwabnem nas nie przybliży. Wręcz odwrotnie. I jeszcze ta okładka - Polska klęcząca (wiadomo przed kim, te aluzje są niezbyt wysublimowane) z plikiem banknotów. Tani chwyt…
Chcemy czy nie chcemy, ale w sprawie pamięci o Holokauście oraz Polakach ratujących Żydów trzeba delikatności i precyzji chirurga a nie siepania rozemocjonowanego rzeźnika. Wezwania do najazdu z łopatami na Jedwabne w niczym się Polsce nie przysłużą.