Władza, która się ze wszystkiego pokornie tłumaczy i przeprasza, że cokolwiek robi, sama kopie sobie grób
by Stanisław JaneckiW polityce wygrywa ten, kogo narracja dominuje w publicznej przestrzeni. I zwykle chodzi o to, żeby druga strona albo musiała się odnosić do tego, co jej narzucają rywale, albo dała się zepchnąć do defensywy. A już majstersztykiem jest, gdy jedna strona ma wielkie problemy, ale potrafi odwrócić od nich uwagę narzucając opowieść o tym, że kłopoty ma ta druga. Przez ostatnie tygodnie opozycja i związane z nią media stworzyły obraz apokalipsy po stronie rządzącej, choć sama ma wielkie problemy. Elementem tego była rzekoma wielka wojna w obozie zjednoczonej prawicy o wpływy (ze sprawą likwidacji limitu 30-krotności składek na ZUS na czele) zapowiadająca rozpad obozu władzy. Było przedstawianie przewagi opozycji w Senacie i nominacji marszałka Tomasza Grodzkiego jako zapowiedzi przedterminowych wyborów parlamentarnych i pewności odzyskania władzy lada chwila. Było opisywanie wyboru Krystyny Pawłowicz i Stanisława Piotrowicza na sędziów Trybunału Konstytucyjnego jako niemal zamachu stanu. Było traktowanie anulowania przez marszałek Elżbietę Witek głosowania w sprawie nowych członków Krajowej Rady Sądownictwa (z banalnych powodów technicznych) jako pełnokrwistego zamachu stanu. Było interpretowanie sprawy oświadczeń majątkowych prezesa NIK Mariana Banasia i konsekwencji ich sprawdzania przez CBA jako demoralizacji władzy, zamachu na tę izbę kontroli oraz podważenie praktycznie wszystkich osiągnięć Krajowej Administracji Skarbowej, którą wcześniej Banaś tworzył i nadzorował. A wreszcie było potraktowanie wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej jako totalnej klęski rządzących i cofnięcie praktycznie wszystkich dokonanych przez nich zmian w wymiarze sprawiedliwości.
Jedyną naprawdę poważną sprawą w katalogu opozycji wieszczącej koniec PiS i rządów zjednoczonej prawicy jest sprawa wyroku TSUE, ale nie z tych powodów, które przedstawia opozycja. Sprawa jest poważna, bowiem enigmatyczne orzeczenie TSUE jest traktowane jako uzasadnienie całkowitej anarchizacji sądów. I ta oddolna anarchia już się zaczęła: od kwestionowania nie tylko prawa do orzekania przez sędziów wskazanych przez nową Krajową Radę Sądownictwa, ale wręcz negowania legalności wcześniej wydanych wyroków. Innymi słowy, wyrok TSUE jest uzasadnieniem oczywistego bezprawia, przedstawianego jako egzekwowanie prawa. A odpowiedzialność za to ponoszą nie rządzący, lecz nadgorliwi sędziowie, w tym ci z Sądu Najwyższego oraz wszyscy ci prawnicy, politycy i „naganiacze”, którzy do bezprawia namawiają i pomagają je realizować. Ta anarchia jest groźna dla państwa i porządku prawnego, dlatego rządzący powinni się jej przeciwstawić. Tak jak powinni się przeciwstawić narracji opozycji kompletnie odwracającej kota ogonem. Nie czas się tłumaczyć z tego, czego się nie zrobiło, lecz wskazać odpowiedzialnych za anarchię i uniemożliwić im psucie systemu i poczucia sprawiedliwości.
Wbrew kreowaniu wizji Sodomy i Gomory w związku z tym, co się dzieje wokół prezesa NIK Mariana Banasia, to nie jest sprawa tak wielkiej wagi. O czym przekonuje to, że poprzedni prezes NIK, Krzysztof Kwiatkowski, przez 3 lata funkcjonował na stanowisku z zarzutami, i to prokuratorskimi, a wciąż je mając został w październiku 2019 r. senatorem. Owszem, sprawa Banasia jest kłopotliwa wizerunkowo i moralnie, ale rządzący robią wszystko, co są w stanie zrobić, żeby Marian Banaś podał się do dymisji. Jeszcze na etapie domniemań, hipotez i sprawdzania zarzutów. I nie unikają odpowiedzialności za wybór Banasia, choć zgodnie z prawem nie mogą go unieważnić. Ale stanowisko rządzących jest jasne i jednoznaczne – niech sprawa będzie wyjaśniania bez Mariana Banasia na stanowisku szefa NIK. Nikt tu niczego nie mataczy, a wszystkie możliwe procedury zostały uruchomione.
Biorąc pod uwagę robienie obywatelom wody z mózgu w sprawie wyroku TSUE oraz zdecydowaną przesadę w robieniu ze sprawy Mariana Banasia afery wszystkich afer w dziejach III RP, cała reszta to kwestie albo dęte, albo tak nadinterpretowane, by rządzący traktowali je poważniej niż na to zasługują. Jest oczywiste, że opozycja zrobi wszystko, żeby każda decyzja władzy, a tym bardziej wpadka, nawet jeśli drobna lub trudna do uniknięcia były przedstawiane jako totalny upadek, degrengolada, gnicie i zapowiedź końca. Jest też oczywiste, że opozycji chodzi o to, żeby rządzący się ze wszystkiego tłumaczyli, nawet ze spraw niemających negatywnego kontekstu, bo to składa się na obraz poczucia winy. Umacniany przez ludowe przekonanie, że tylko winny się tłumaczy. I składa się na obraz powszechnego umoczenia, niezależnie od tego, kto jest u władzy.
Rządzący i ich zaplecze nie mogą oczywiście przejawiać pychy i buty, a tym bardziej bagatelizować zagrożeń oraz patologii. Ale władza, która się ze wszystkiego pokornie tłumaczy i przeprasza, że cokolwiek robi, sama kopie sobie grób. Nie można iść w zaparte czy udawać, że jeśli się o czymś nie mówi, to tego nie ma, ale nie można też bać się własnego cienia i reagować na każde głupstwo czy każdą zaczepkę. Po to są takie zaczepki, a nawet prowokacje, żeby trafić do najsłabszych w atakowanym obozie, skłonić ich do trzęsienia portkami, skonformizować i zmusić do mniej lub bardziej sensownych jęków, moralnych uniesień czy tylko potulności. A potem to się przekłada na działania i obraz całego politycznego obozu. Powtarzam: zero pychy, buty i odklejania się od rzeczywistości, ale też bez przesady z reagowaniem na wszelkie wrzutki, zaczepki i robienie z igły wideł.
Poza uwrażliwieniem na patologie, przede wszystkim we własnych szeregach, dążeniem do pełnej przejrzystości i dobrymi mechanizmami kontroli, rządzący nie mogą bać się rządzić. Nie mogą ani dać się stawiać na baczność z byle powodu, ani przy każdej okazji się kajać. Jeśli ktoś się boi rządzić, boi się podejmowania decyzji, nie zrobi niczego, na co ktoś, a przede wszystkim tzw. salon, kręci nosem, niech się zajmie handlowaniem pietruszką. Władza wymaga odwagi, choć oczywiście nie może być bezkrytyczna wobec samej siebie i swojego zaplecza. Obywatele nie po to głosują, żeby potem ich wybrańcy tylko uzasadniali, dlaczego czegoś nie mogą, zamiast to robić. Wtedy powstaje bowiem problem, czy w ogóle i kiedykolwiek zamierzali coś zrobić. Innymi słowy, rządzenie to nie jest robota dla maminsynków i mięczaków. Ale oczywiście także nie dla sk … (przepraszam, ale takie jest ich przeciwieństwo), tym bardziej bezwzględnych. Ale między tymi przeciwnościami i skrajnościami jest całkiem dużo miejsca dla ludzi czynu, dla odważnych, inteligentnych i chcących coś w Polsce zmienić, a nie tylko się tłumaczyć, dlaczego coś znowu nie wyszło, czegoś nie dało się zrobić.