Miasto jest Nasze ma dość koalicji z PO: Rafałowi Trzaskowskiemu brakuje konsekwencji Jacka Sutryka
by Piotr Toborek– Za dużo widzimy traktowania samorządu jako pola do realizacji interesów partyjnych. Mieliśmy po drodze dwukrotnie wybory: do europarlamentu i ostatnio do Sejmu i Senatu, w obu przypadkach spotkaliśmy się z tym, że burmistrzowie wykorzystywali różne wydarzenia lokalne do promowania kandydatów ze swojej partii– mówi Jan Mencwel z Miasto Jest Nasze tłumacząc powody wyjścia z koalicji z Platformą Obywatelską.
- Miasto jest Nasze wyszło z koalicji z Platformą Obywatelską, jaką miało zawartą w Radzie Dzielnicy Żolibórz.
- Aktywiści MJN nie są zadowoleni z jakości rządów prezentowanych przez Platformę Obywatelską w stolicy, są też rozczarowanidotychczasową postawą prezydenta Rafała Trzaskowskiego.
- Jakie oczekiwania mają wobec Justyny Glusman wywodzącej się z ruchu dyrektorki i koordynatorki ds. zrównoważonego rozwoju i zieleni w Urzędzie m.st. Warszawy?
Zerwaliście koalicję z Platformą w Radzie Dzielnicy Żolibórz. Co się realnie zmienia na Żoliborzu?
Jan Mencwel: Dajemy jasny sygnał, że nie popieramy działań obecnego burmistrza dzielnicy Pawła Michalca. Będziemy w opozycji, bo jednak do tej pory współpracując z PO, legitymizowaliśmy wszystkie decyzje, jakie zapadały - często za naszymi plecami - a pod bardzo wieloma nie chcielibyśmy się podpisywać.
Nadal oczywiście będziemy dążyć do realizacja programu, który przedstawiliśmy wyborcom, tylko teraz będziemy to robić z poziomu radnych opozycji, korzystając także z tego, że jednak Platforma większości w tej radzie nie ma.
Co wam się w tych działaniach PO nie podobało?
- Za dużo widzimy traktowania samorządu jako pola do realizacji interesów partyjnych. Mieliśmy po drodze dwukrotnie wybory: do europarlamentu i ostatnio do Sejmu i Senatu, w obu przypadkach spotkaliśmy się z tym, że burmistrzowie wykorzystywali różne wydarzenia lokalne do promowania kandydatów ze swojej partii. Chociaż przeciw temu protestowaliśmy, to jednak popierając burmistrza, bierzemy za to w części polityczną odpowiedzialność. Nie możemy sobie na to pozwolić, bo to działania, z którymi się głęboko nie zgadzamy.
Drugą sprawą jest to, że Platforma upartyjniała instytucje, np. Komisję Dialogu Społecznego. To są działania na małą skalę, bo dotyczą jednej z dzielnic, ale takie praktyki nie mają nic wspólnego ze standardami instytucji samorządu, do których my chcemy dążyć.
Mówimy konkretnie o Żoliborzu, ale macie też pojedynczych przedstawicieli w radach innych dzielnic. Problem dotyczy całej Warszawy?
- Jesteśmy generalnie rozczarowani tym rokiem rządów Platformy w Warszawie. Patrzymy na to, co się dzieje w innych dzielnicach, nie wspomnę już o sprawie Artura W., choć to też rzutuje na naszą decyzję, bo to jest osoba z tego samego środowiska, są nawet na wspólnych zdjęciach z kampanii wyborczej Marcina Kierwińskiego.
Dostrzegamy więc, jakie są standardy etyczne w tym środowisku, ale widzimy też konkretne działania albo ich brak. Choćby przykład wiceprezydenta Roberta Soszyńskiego, który, naszym zdaniem, wykazuje się skrajną niekompetencją w obszarze organizacji transportu, bardzo dla nas ważnego.
Brak jakich działań wam jeszcze doskwiera: dotyczących ekologii, odpadów, partycypacji?
- Jest dość dużo deklaracji, które padają z ust prezydenta Rafała Trzaskowskiego, one mogą czasami nawet nas cieszyć. Natomiast potem są sprowadzane do poziomu jego zastępcy czy zarządzania dzielnicami, gdzie trafiają w ręce działaczy partyjnych i okazuje się, że są nic nie warte. Jeżeli mówi się, że będziemy dbać o klimat, a równolegle burmistrzowie ciągle dają przyzwolenie na wycinanie drzew w przypadkach, gdy wcale nie jest to konieczne - czyli w praktyce pozostajemy przy słowach, a zmiany nie następują.
A co z wywodzącą się z waszych struktur z Justyną Glusman?
- My nie jesteśmy partią, nie możemy za nią decydować. Ma swoje obszary, których zarządzania się podjęła i stara się to robić. Ustrój Warszawy nie ułatwia wielu zmian, bo np. jeśli chodzi o zieleń, to działania Justyny Glusman są jednym, a burmistrzowie i tak prowadzą swoją własną politykę, niezależną od centralnego ratusza. Mogą bardzo wiele rzeczy zablokować albo utrudnić.
To jest autonomiczna decyzja Justyny Glusman. Jeśli zostanie na stanowisku, będziemy dalej współpracować z miastem i z nią, wspierając dobre rzeczy, które się dzieją, tak jak wspieraliśmy dobre zmiany i niezależnych kompetentnych urzędników w ratuszu wcześniej, nawet za Hanny Gronkiewicz-Waltz.
Wraca pan do tej apolityczności, na skupianiu się na merytorycznych problemach.
- Tak. Nie zgadzamy się na takie podejście, że albo się popiera wszystko, albo jest się wrogiem. Nie zgadzamy się z taką postawą, że jak się jest w koalicji, to siedzi się cicho, nawet jak się widzi przypadki ewidentnej patologii. To jest taka wizja polityki, która psuje życie społeczne – jak zawieramy pewien układ, to już „ręka rękę myje”, a my uważamy, że w lokalnej polityce jest miejsce dla zwykłej uczciwości, jak się z kimś nie zgadzamy, to możemy mu pokazać „żółtą kartkę”.
Warszawa to chyba trudny teren dla samorządności, bo wszystko staje się sprawą polityczną, od awarii kolektorów po odpady?
- Na pewno jest tak, że PiS stara się wykorzystać pewne wydarzenia do walki politycznej. Ostatnio mieliśmy dobry przykład ze schroniskiem dla zwierząt "Na Paluchu". W 24 godziny rozdmuchano sprawę do takich rozmiarów, że nawet premier Morawiecki się wypowiedział, a potem się okazało, że radny PIS źle odczytał tabelki i sprawy właściwie nie ma.
Z drugiej strony prezydent Trzaskowski reaguje na te „pożary” wywoływane przez PiS, bo one są głośniejsze i są częścią walki politycznej obu frakcji, a niekoniecznie reaguje na sprawy, które są znacznie ważniejsze i które zgłaszamy np. my, jak choćby polityka transportowa. Po głośnym wypadku na Sokratesa prezydent raz wypowiedział się o bezpieczeństwie na drogach, ale to jest właśnie przykład, że jedynie „gasi pożary”, odnosi się do pewnych spraw tylko wówczas, gdy staną się medialne.
Czyli co, za dużo tzw. PR-u, za mało konkretów?
- Prezydent miasta – zwłaszcza nowy – powinien wyznaczyć jakąś jasną strategię i cele, które chce osiągnąć. I dążyć do ich realizacji niezależnie od tego, czy ktoś mu politycznie coś zarzuca czy nie. On ma być podmiotem tej polityki, a nie przedmiotem. Jacek Sutryk we Wrocławiu potrafi to robić, mówi jasno, że jego celem jest ograniczenie liczby aut w mieście, zmniejszenie korków, że wyznaczy sieć buspasów i że do tego będzie wszystkich przekonywać. Prezydentowi Trzaskowskiemu brakuje takiej konsekwencji.
Czyli jesteście także trochę rozczarowani tym pierwszym rokiem rządów Rafała Trzaskowskiego?
- O ile jego poglądy na miasto ewoluują i są coraz bardziej progresywne na tle partii, to jednak nie potrafi tej partii wyraźnie się „postawić” i przekonać swoich koleżanek i kolegów, że jakaś wyrazista wizja i jasny kierunek są potrzebne. Wpada w ten schemat, że wystarczy być na wojnie z PiS-em i już wszyscy będą zadowoleni. W efekcie czasami mam wrażenie, że w Warszawie tak naprawdę rządzi poseł Kierwiński i jego ludzie, a nie Trzaskowski – mimo że to jemu partia zawdzięcza rekordowy wynik wyborczy w 2018 r.
Przechodząc od szczegółu od ogółu, mam rozumieć, że ruchom miejskim czy innym niezależnym inicjatywom mimo wszystko ciężko się przebić w samorządzie?
- Partie, szczególnie te największe, traktują każdego, kto się choć trochę przebije, jako potencjalne zagrożenie albo przeciwnika, który może im odebrać część głosów. Mamy więc takie zachowania jak w przypadku bezpieczeństwa ruchu drogowego, gdzie my walczymy o to od lat, a nagle po wspomnianym wypadku na Sokratesa wszyscy chcą zadbać o bezpieczeństwo pieszych, a poseł Michał Szczerba w dwa dni pisze projekt ustawy.
Zawsze mamy w takim przypadku ambiwalentne uczucia. Nie chodzi o to, że ktoś nam zabiera zasługi, tylko o to, że temat zostaje nagłośniony, wykorzystany propagandowo, a niekoniecznie załatwiony i za chwilę wszyscy o nim zapominają. Trzeba też pamiętać, że my jesteśmy małymi organizacjami, bez pieniędzy, wsparcia mediów. Pracujemy na energii ludzi i udaje się nam zawalczyć po raz kolejny, żeby jakiś temat stał się tematem mainstreamowej debaty i żeby politycy od kompletnego ignorowania problemu – jakby było wcześniej ze smogiem – zaczęli się licytować, kto lepiej go rozwiąże.
Musimy być cierpliwi, bo naszym zdaniem w zarządzaniu samorządami trwa proces, który jest czymś więcej niż fenomenem jednej kadencji. Nie chcemy być siłą polityczną, która się pojawia, robi burzę i znika. Mam nadzieję, że jesteśmy taką siłą, której trwanie będzie dłuższe niż ta jedna kadencja i której działania będą przynosiły coraz większe efekty.